sobota, 28 lutego 2015

Lewiatan

U Zwiagincewa Lewiatan pożera wszystko: nie tylko dom i człowieka podobnego do Hioba, ale i - w scenie z księdzem - samą opowieść o Hiobie (zostaje ona niejako użyta przeciw "Hiobowi", wcześniej sprowadzona do prostej budującej przypowieści, właśnie w stylu "przyjaciół Hioba").

"Lewiatan" jest tym bardziej opowieścią o Hiobie - tylko że w kadrze ujęto to, co jest tam "w środku", bez wstępu i bez zakończenia. A Bóg jest ukryty. I zakryty.

Mimo to zostaje tylko On. W zderzeniu z lewiatanem zawodzi prawnik, człowiek "wierzący tylko faktom": nie przeszkodził lewiatanowi, a zranił ufającego mu Hioba, uruchomił jego klęskę. Z drugiej strony: władyka, człowiek mówiący słowami Boga używa ich, by osłonić i wzmocnić nawet zbrodnię, przemienia prawdę o mocy Ducha w zachętę do zmobilizowania "poweru".

Wielki finał, niedziela w cerkwi. Słowa o Prawdzie, o Istinie - one pozostają niewinne, płyną wbrew intencjom głupców: popychają od wewnątrz władykę, by w swym nauczaniu zaprzeczył swemu wyrażonemu wcześniej przekonaniu, że Bóg przejawia się głównie przez moc; nie, znakiem Boga jest prawda. Kłamstwa nie obłaskawiają Ikony - chociaż oglądamy właśnie jak władyka używa Prawdy, by dać kredyt kłamstwu. Trzeba by jednak wiedzieć: "Słów ich słuchajcie, ale uczynków ich nie naśladujcie". Nie wie zapewne aparatczyk, jak straszną prawdę przypomina swojemu synkowi: "Bóg widzi wszystko".

Obejrzeć ten film jednego dnia, a następnego przeczytać o zastrzeleniu Niemcowa - oto opatrznościowy "montaż".

piątek, 27 lutego 2015

Przywyk odwykniętego

Przez wiele miesięcy nie napisałem ani jednego tekstu publicystycznego, ani jednej szerszej wypowiedzi o aktualnych sprawach publicznych. W tym czasie jedynie wpisy na facebooku, również rzadsze niż kiedyś, oraz zupełnie innej natury prace autorskie (książka-album o Księdzu Jerzym, prace nad koncepcją edukacji klasycznej dla Kolegium Św. Benedykta itp.).

W końcu stare zobowiązanie zmusiło mnie do napisania znowu tekstu "do druku". Drobne 10 tysięcy znaków, o sprawach znanych mi od podszewki i nieraz - choć w innych aspektach - opisywanych przed laty...

Siedziałem godzinami przed pustym ekranem. Potem kolejne godziny przed ekranem z wrzuconymi czterema banalnymi zdaniami, które miały mi ułatwić pójście dalej.

Ale nigdzie dalej nie chciało mi się iść - zniechęcały do tego banalne zdania. Próbowałem więc wykpić się jakimś recyklingiem: może coś napisane dawniej dałoby się, hmm, zaktualizować?

Nie dało się, jak na złość.

Zacząłem stukać. Litera po literze, słowo po słowie, Najpierw wszystko bolało, jak "w mięśniach i kościach" dawno nie używanych nóg. Po dwóch, trzech akapitach zaczęła jednak gdzieś w tle "grać muzyka". Ta "muzyka" doprowadziła szczęśliwie do końca tej krótkiej autorskiej przechadzki - na której końcu brzmiała już mocniej niż protest "mięśni".

Postawiłem kropkę, tekst wysłałem. Odetchnąłem.

Jeszcze nie ciągnie mnie do następnego spaceru. Za mało wiosny.