środa, 18 kwietnia 2007

PiS - czym był lub mógł być, a czym już nie będzie (?)

Nowe wyzwania i szanse zmieniają ludzi. W początku lat 90., po konflikcie z Wałęsą, Kaczyńscy najpierw tworzyli po kolei różne nieudane PC-towskie kadrówki, zbierające się wokół postulatów „oczyszczenia państwa” - bez żadnego powodzenia, a z zasobami ludzkimi symbolizowanymi przez obecnego posła Suskiego. Jednak Kaczyńscy szybko odkryli, iż kluczem do sytuacji jest budowa potężnej formacji prawicowej – równocześnie tak wielonurtowej jak niegdyś AWS, ale zbudowanej na zasadzie wyrazistego przywództwa. Ten projekt, głównie dzięki osobistej charyzmie i pracy Jarosława Kaczyńskiego, okazał się pozytywnym przełomem w smutnych dziejach prawicowych niedoli. W jego ramach „jak u siebie” poczuł się nie tylko wąski elektorat przepływający od dawna za Kaczyńskimi, lecz i inne środowiska, które właśnie w nich dostrzegły gwarantów sukcesu całości.

I tak właśnie obok postsanacyjnych „żoliborszczyków” stanęli katoliccy konserwatyści, nigdy nie kryjący, że do projektu PiS wchodzą wraz z programem odbudowy cywilizacji chrześcijańskiej i ochrony ładu opartego na prawie naturalnym.

Tak więc – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego? W roku 2003 prezes PiS Jarosław Kaczyński podpisał uchwałę kongresu założycielskiego partii, w której czytamy m.in.: „W pierwszym rzędzie upominamy się o respektowanie podstaw chrześcijańskiej cywilizacji Zachodu i o duchowo-moralny wymiar jedności Europy. … Szczególne znaczenie przypisujemy kwestii ochrony życia od chwili poczęcia, godności małżeństwa i wychowania”. Prawo i Sprawiedliwość uznało za jedną ze swych podstaw nauczanie Jana Pawła II o cywilizacji życia, zawarte w encyklice Evangelium vitae.

PiSowscy konserwatyści mieli więc podstawy, by sądzić, że partia, do której weszli, jest czymś na kształt amerykańskiej Partii Republikańskiej – wspólnotą polityczną, w której zdefiniowane na różnych odcinkach przez rozmaite środowiska cele po ich wpisaniu do wspólnego programu są realizowane solidarnie przez wszystkich: o ile więc wszyscy działają razem w zdefiniowanych przez nurt PC kwestiach takich jak bezpieczeństwo państwa, walka z korupcją, lustracja itp., o tyle nie mniej poważnie i zdecydowanie traktowane są przez całą partię przedstawione przez nurt konserwatywny kwestie tożsamości chrześcijańskiej i cywilizacji życia. Nie chodziło tu zresztą o wymianę politycznych usług, lecz o przeświadczenie, że każdy wnosi coś, co pozostali uważają za godne starań wszystkich i realizują pod niekwestionowanym przywództwem Kaczyńskich.

Ostatnie wydarzenia wskazują jednak na to, że w umyśle prezesa PiSu i jego otoczenia myśl o powtórzeniu w Polsce tak rozumianej formuły „republikańskiej” przegrywa coraz wyraźniej z dość starym marzeniem o zbudowaniu partii chadeckiej, wzorowanej na niemieckiej CDU. Jeśli tak, to stanowcze żegnanie się Marka Jurka z PiSem można uznać za jedyne możliwe wyjście dla katolickiego konserwatysty. O ile bowiem wariant „republikański” zakłada, że są kwestie, w których to właśnie konserwatyści definiują cele wszystkich – o tyle w formule chadeckiej, zgodnie z tym co widzimy i w CDU, i w Europejskiej Partii Ludowej, to inni definiują konserwatystom wszelkie sposoby i granice działania. I tak na Republikanów głosują konserwatyści chrześcijańscy dlatego, że wiedzą, iż przynajmniej w niektórych, lecz ważnych sprawach, partia ta jako całość realizuje ich przekonania – za to na chadecję głosują już tylko dlatego, że zostali przekonani, iż nie mają innego wyjścia, że każde inne rozwiązanie będzie gorsze lub bezowocne.

Postępowanie prezesa PiS w sprawie ochrony życia w Konstytucji było dokładnym zaprzeczeniem formuły republikańskiej, a wyborem formuły chadeckiej. Nie dość, że ujawniło głęboki brak osobistego zrozumienia dla wagi sprawy – to równocześnie podważyło samą zasadę konstrukcyjną PiSu, z którą łączyły się nadzieje na tworzenie na prawicy partii równocześnie wielkiej i solidarnej. Co więcej, prezes Kaczyński właśnie w tej sprawie złamał te zasady, przy pomocy których budował siłę PiSu: podczas gdy w wielu innych, czasem o wiele mniej ważnych sprawach, potrafi grać „na przełamanie” – w sprawie ochrony życia całkowicie skapitulował przed walką, a nawet machał białą flagą gdy Jurek prowadził z jego upoważnienia rozmowy polityczne w tej sprawie. Prezes nie przewidział skali zdeterminowanego poparcia, jakie projekt nowelizacji konstytucji miał w samym PiSie. Najwyraźniej też ani przez moment nie potrafił zaufać Marszałkowi Sejmu, wietrząc zgoła obsesyjnie jakiś podstęp „radykałów” i nie umiejąc niemal do końca nawiązać realnej współpracy przy tworzeniu porozumienia wokół szeroko akceptowanego projektu nowelizacji art. 30.

Zwykle tak świetnie łapiący na węch szansę zwycięstwa, tutaj ujrzał ją dopiero w ostatnim momencie, na chwilę przed głosowaniem – za późno. Stracił instynkt polityczny, bo tak silne jest w nim utrwalone w latach 90. przekonanie, że chodzi o sprawę nie do wygrania – strach tylko pomyśleć, co by było gdyby Jarosław Kaczyński wszystkie swoje dzisiejsze działania polityczne mierzył skromnymi możliwościami z czasów PC. Nigdy nie zbudowałby PiSu.
A jednak zbudował tę obiecującą partię, właśnie dzięki odwadze sięgania po to, co rzekomo „niemożliwe”, wbrew owemu słynnemu imposybilizmowi – aby teraz krok po kroku pozbawiać ją atutów odważnego myślenia i sondowania ukrytych możliwości. Do niedawna prezes Kaczyński pokazywał nam przecież coraz częściej, że ta wielka partia może być jednak co jakiś czas mniejsza o którąś ze swych myślących indywidualności politycznych (Mikosz, Marcinkiewicz, Sikorski, Dorn…), a co bardziej niezależnych sprzymierzeńców swych reformatorskich projektów (np. Wildsteina) zastępuje chętnie osobami dyspozycyjnymi. Z zaskoczeniem i goryczą przyglądaliśmy się także działaniom, które – jak nowelizacje ustawy lustracyjnej – prowadzą do samolikwidacji procesu, który stanowił jedno z podstawowych założeń IV RP. Wciąż nie może wystartować solidna polityka prorodzinna – choć może to dobrze, jeśli miałoby się to skończyć promowanym przez minister Kluzik-Rostkowską post-peerelowskim planem powiększania sieci żłobków przyzakładowych, a nie sprawiedliwą polityką obciążeń podatkowych. Z wolna zmierzamy do sytuacji, w której po wielkim projekcie reformy państwa pozostanie pomysł, aby budować prawicę wokół… dalszej walki z przestępczością. A to jednak za mało jak na „stronnictwo wielkiego celu”.

Oto miejsce, w którym dziś jest “projekt PiS”.