wtorek, 20 maja 2008

Dziękczynienie za dzieła Opatrzności

Czytam właśnie, że abp Nycz ogłosił 1 czerwca Dniem Dziękczynienia. Na pierwszy rzut oka dość to amerykańskie - ale bardzo cieszy jedna z intencji tego dnia: dziękczynienie za niepodległość. Jest to uzupełnienie pewnego braku, dziwnego zamilczenia. Tymczasem trzeba także za tę nową niepodległość dziękować Bogu.

O ile wiem, upadł kiedyś na czcigodnym forum decyzyjnym projekt Dnia Przebłagania za Komunizm. Dobrze, że teraz mowa o dziękczynieniu za niepodległość - bo ona wciąż jest, na tle ostatnich dwustu lat, swoistym wyjątkiem od reguły (przypominał o tym regularnie w "Christianitas" Marek Jurek, definiując utrwalenie niepodległości jako misję tego pokolenia).

Przy okazji zerknąłem na projekt układu kaplic i ołtarzy w Świątyni Opatrzności Bożej. Niestety robi to wrażenie centrum konferencyjnego projektowanego przez jakąś Fundację Batorego, jakiś taki duch dziwny się nad tym unosi (np. mamy tam kaplicę "Polska krajem tolerancji" - choć brak oznak wdzięczności Bogu za zachowanie Rzeczypospolitej jako królestwa katolickiego, regnum orthodoxum). Patrząc na ten projekt, myślę, że pewna maniera instrumentalizacji sacrum niestety się rozwija. Czy musi dać znać o sobie w tej fundacji narodowego wotum?


sobota, 17 maja 2008

Śp. Ojciec Krąpiec

Zmarł ojciec Krąpiec, wczoraj był jego pogrzeb w Lublinie. Salve Regina.

Patriarcha Szkoły Lubelskiej - tak o nim myślałem w ostatnich latach, gdy przede wszystkim patronował dziełom swojego środowiska, zagrzewał, komentował wydarzenia. Jednak tym patriarchą stał się znacznie wcześniej, jako autor całościowej propozycji filozofii i jako wychowawca tych, których ta propozycja przekonała.

Osobiście wzrastałem filozoficznie wśród tych, którzy równocześnie ojcu Krąpcowi dużo zawdzięczali i byli z nim w pewnym dystansie (można by rzec ze smutkiem: Lublin Warszawa - rzadko wspólna sprawa). Z tej perspektywy nabrałem przekonania, że patriarcha był człowiekiem nie tylko przenikliwym, ale i dość apodyktycznym i wymagającym daleko idącego poddania. Czy to był ten często występujący u ludzi wielkich uboczny skutek uwewnętrznienia prawdy, że "do mądrego należy panowanie"? Bardzo prawdopodobne. W każdym razie trudno było nie podziwiać potęgi myśli ojca Alberta - tak jak trudno nie podziwiać umiejętności budowania struktur, skupiania ludzi, tworzenia użytecznych schematów propagacji własnego stanowiska.

Ojciec Krąpiec był międzynarodowym autorytetem tomizmu, jego myśl oddziaływała szeroko. Co więcej, w ostatnich latach jego filozofia "trafiła pod strzechy", w ramach szkoleń w Instytucie Edukacji Narodowej. Na jego autorytet mogli liczyć słuchacze Radia Maryja (które zresztą jako jedyne poświęciło śmierci patriarchy lubelskiego dość uwagi).

Niestety na świecie trudno wyglądać czasami nawet cienia sprawiedliwej nagrody za zasługę - i dlatego pogrzeb Ojca Krąpca nie stał się tzw. wydarzeniem. Czasem media zdają się poruszać niebo i ziemię, żeby zafundować komuś złotą trumnę. Ojciec Krąpiec miał taką dość zwykłą - ale zostawił wielu, którzy po nim płaczą bez akompaniamentu. To był ktoś.


piątek, 16 maja 2008

W Pałacu Arcybiskupa

Na Miodowej odbył się wczoraj panel, zorganizowany na zaproszenie abp. Kazimierza Nycza - na temat: Kościół święty, Kościół grzeszny, Kościół w mediach. Usiadłem za stołem tej debaty z prof. Wnuk-Lipińskim z Collegium Civitas i ks. Henrykiem Zielińskim z "Idziemy".

Są już relacje z tego spotkania - czytałem te z KAIu i z wiara.pl, każda chwyta jakieś inne akcenty. Jeśli chodzi o moje wystąpienie, piszę artykuł, który będzie zawierał wszystkie ważne tezy, więc nie ma sensu, abym tutaj zapisywał to, co powiedziałem. W największym skrócie: pytałem o stopień naturalnej, świeckiej wiarygodności naszej wiary w "Kościół święty"; przedstawiłem określenie "Kościół grzeszny" jako teologiczny oksymoron (Kościół nigdy nie jest podmiotem grzechu); wyliczyłem zjawiska charakterystyczne dla widoczności Kościoła w mediach (w tym ostatnim segmencie wypowiedzi mówiłem m.in. o personalizacji zasługi i uspołecznieniu winy, o tym, że medialny mainstream unika antykościelnej zawziętości [licząc się z klimatem polskim], za to często rozgrywa Kościół z wyraźną "interesowną przyjaźnią" [tu poszły dość jasne aluzje do "Dziennikowej" dezintegracji nauczania katolickiego w sprawach cywilizacji życia oraz do rozgrywania tematu lustracji w Kościele przez "Wyborczą"]).

Mam wrażenie, że tylko niektóre ze swoich myśli udało mi się przedstawić na tyle dobrze, aby zostały "usłyszane" (może zresztą jest gorzej, gdy bywają "źle usłyszane", jak to bywało nieraz w przeszłości?).

Jak na spotkanie o atrakcyjnym i ważnym temacie, organizowane przez Arcybiskupa Warszawskiego, mieliśmy niezbyt liczną frekwencję - nie taką, na jaką można by liczyć. Mam wrażenie, że coś zaszwankowało w przekazie ogłoszeń-zaproszeń, bo moi znajomi dziennikarze nic o tym spotkaniu nie wiedzieli (w kuluarach mówiono mi podobne rzeczy, więc pewnie był z tym jakiś kłopot). Czyżby KAI przespał sprawę?

Dyskusja była całkiem żywa, choć obracała się uparcie w rytmie refrenu, że trzeba odróżniać sacrum i profanum - trochę tak, jakby to było magiczne zaklęcie. Na końcu abp Nycz zareagował na to pytaniem, jak się ma to odróżnienie np. do Dekalogu - należy on do sacrum czy do profanum? No tak, takie proste to nie jest.

wtorek, 13 maja 2008

Powrót

Wracam do blogowania - z poczuciem mnóstwa zaległości w tych notatkach. Przez ten miesiąc milczenia działo się bowiem bardzo dużo, nie tylko dookoła, ale i w moim "życiu wewnętrznym". Niektórych spraw nie mogę pominąć. A więc krótkie resume.

Przede wszystkim - 12 kwietnia urodził się nam syn. W sumie - szóste dziecko, a syn czwarty (licząc pierworodnego, który już w niebie). Deo gratias. Stanisław - ale nie majowy, tylko Kostka (w ten sposób wpuszczamy do rodziny pierwszego jezuickiego patrona - i to w roku mojej ostrej sprzeczki z niektórymi jezuitnikami!).

Po drugie: skończyłem, po latach ślęczenia, redagowanie książki o metafizyce w łacińskiej tradycji filozofii chrześcijańskiej. Wymieniam zaraz po narodzinach Stasia, bo niedawno przeczytałem, że ukończenie książki to jedyny dostępny mężczyźnie sposób przeżycia na sobie tego czym jest poród... No więc właśnie przeżyłem to znowu, a "dziecię" potężne, że hej. Teraz obserwuję nie bez ojcowsko-macierzyńskich obaw, jak się szykuje do pójścia w świat, pod ręką składacza.

Ze spraw większych to tyle. Pozostają różne bieżące, z różnych powodów warte wspomnienia.

Wziąłem udział w debacie wokół trzeciej rocznicy pontyfikatu. W "Tygodniku Powszechnym" (he, he...) poszedł mój tekst - jako kontrapunkt dla artykułu Józefa Majewskiego. Dostałem po tym sporo dobrych reakcji, także tych hierarchicznych.

Niedawno ukazał się także mój artykuł w "Niezależnej Gazecie Polskiej" (też bym powiedział he, he - ale z zupełnie innych przyczyn) - o przyszłości chrześcijaństwa (Katolickie lub żadne). Przyznam, że o ten tekst trochę się martwiłem, gdyż operuję w nim takimi skrótami teoretycznymi, które w odbiorze "gazetowym" będą uchodziły za banalne ogólniki - a tymczasem, w moim przekonaniu, to jest potrzebne uporządkowanie terenu pod mapę pojęciową. Ale wiem, że są ludzie, którzy takich tekstów nie lubią bardzo - może dlatego, że się na moich mapach odnajdują nie tam gdzie by chcieli?

W kwietniu byłem na KULu, zaproszony do panelu w ramach Tygodnia Eklezjologicznego. Mówiłem o walorach liturgii tradycyjnej - "asekurowany" przez liturgistę mówiącego o walorach tej reformowanej. Zapis mp3 z tego spotkania jest tutaj. Uważam, że to było bardzo cenne spotkanie, pod wieloma względami. Sala wypełniona, także księżmi i wykładowcami - i, sądząc po jakości licznych pytań, nastawiona na poważną rozmowę, bez prowokacji. Mój panelowy adwersarz, ks. Maciej Zachara MIC, zaczął od deklaracji, że cieszy się, iż na studiach w Rzymie (ale niestety dopiero tam...) mógł poznać starą liturgię i zweryfikować negatywne mity, którymi go karmiono wcześniej. Potem mówił już o tym, dlaczego jednak woli efekty reformy - z jego argumentami niezbyt się zgadzam, ale mogłem zupełnie szczerze podziękować mu za ton jego wypowiedzi (zresztą słusznie zgadywałem, że w Rzymie musiał się zetknąć z o. Cassianem Folsomem OSB, którego ja znam z powodów "benedyktyńskich" i którego teksty drukowaliśmy w "Christianitas" - okazało się, że o. Kasjan to promotor ks. Macieja). Pewien kłopot był z głosem trzecim - ks. prałata Jana Stanisławskiego z Poznania (moim zdaniem zaprezentował styl filuternego wysławiania formy nowej kosztem starej - przy pomocy gawędy "jak to byle jak dawniej bywało"), ale mimo to pozostaliśmy w klimacie, w którym można było mówić bez przekrzykiwania się. Już słyszałem od kilku osób, że to była dobrze odebrana rozmowa.