wtorek, 6 lutego 2024

Podsumowanie osobiste z czasów “okupacji” (2015-2023)

Skończyła się w Polsce pewna epoka. Nie wykluczam, że to, co mamy obecnie, będzie niezbyt długim interludium - choć może będzie samo też epoką, tego nie wiem; np. jakąś długą nocą "polityki miłości" w wykonaniu osiłków. Wiem dziś tyle, że w moim życiu wydarzyło się bardzo dużo akurat w epoce, która właśnie się kończy lub przerywa.

W tamtym czasie zmiany na szczycie władzy były jednak czymś dość odległym dla mnie, mimo że obserwowałem przecież pilnie politykę i zawsze brałem świadomie udział w wyborach. Z Platformą i jej uniwersum nigdy nie miałem żadnego kontaktu poza tym co czytałem w mediach. To był (oraz jest) świat mi obcy, żywioł na ogół charakteryzujący się skłonnością adaptacyjną, oglądaniem się raczej za tym co popłynie "z Unii" niż mądrym nonkonformizmem narodowym. Z PiSem miałem zaś relacje skomplikowane: mnóstwo znajomych i przyjaciół zaangażowanych właśnie tam, z motywów mi bliskich - ale równocześnie ja sam robiłem tej partii od czasu do czasu niezłe wstręty z powodu korumpowania przez nią opinii katolickiej (z tego powodu w r. 2012 skończyła się przecież nagle moja stała współpraca z tygodnikiem "Niedziela", który nie chciał mi puścić felietonu o hipokryzji PiS ws. głosowanie dotyczącego ochrony życia,). Elity pisowskie pamiętały mi to dobrze, traktując jako podejrzanego lub po prostu jako wroga. Politycznie byłem od lat lojalny wobec Marka Jurka i Prawicy Rzeczypospolitej - więc od roku 2014, czyli porozumienia wyborczego PiS i PRz, zawiesiłem moją krytykę "wielkiej partii prawicy", lecz wiele to nie zmieniało. Tak czy siak, co prawda sekundowałem Zjednoczonej Prawicy, ale bez złudzeń co do możliwości współpracy.

Z dużą życzliwością - i nadzieją - przyglądałem się programowi "dobrej zmiany". Było nas wówczas wielu - bo, przypomnijmy, lata rządów Platformy i prezydentury Bronisława Komorowskiego kończyły się w atmosferze galopującej żenady i stagnacji. 

Tak czy siak, w pierwszych miesiącach po zmianie rządu byłem tylko i wyłącznie życzliwym obserwatorem. Z racji starych koleżeństw niekiedy otrzymywałem i przyjmowałem zaproszenia na różne uroczystości państwowe lub sesje. Chodziłem tam i przyglądałem się ludziom już włączonym w zmianę polityczną, pełnym entuzjazmu i planów. 

Jednak od kilku lat byłem mocno zaangażowany w sprawy edukacji (m.in. byłem nauczycielem w liceum, ale też myślałem intensywnie nad aktualizacją metody edukacji klasycznej). Dlatego zaraz po zwycięstwie wyborczym ZP, korzystając z okazji spotkania na żywo jednego z wybitnych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego, zagadnąłem go o reformę szkoły. Rozmówca rozwiał moje nadzieje. "Nic wielkiego się nie wydarzy - odparł melancholijnie. - W partii nie ma ludzi, z którymi można by tu zrobić coś fundamentalnie nowego. W edukacji czekają nas rządy kogoś kto większych zagadnień nie ogarnia". Smutno zrobiło się nam obu. Mój rozmówca, rasowy intelektualista, wiedział jakie były moje nadzieje - i właśnie je zgasił.

Po tym nie miałem już w zasadzie żadnych zamiarów osobistego udziału w pracach przy "dobrej zmianie". Były jeszcze dość zabawne epizody, gdy różni decydenci pytali mnie wprost czy chcę "wrócić do Dwójki" (czyli zostać ponownie dyrektorem PR 2) - na co ja, na wszelki wypadek bardzo stanowczo, mówiłem, że na pewno nie. Pytający wyglądali czasami na lekko rozczarowanych - co było dla mnie potwierdzeniem, iż słusznie rozpraszałem tę niejasność. Tym samym także na własne życzenie pozostawałem poza pulą personelu politycznej zmiany i reformy.


PRO DOMO : 500+


Tymczasem polityka miała do mnie przyjść jako do obywatela i ojca rodziny - ścieżką nowej polityki prorodzinnej państwa. Pamiętam jak doszło do mnie, że otrzymamy jako rodzina wsparcie od państwa w postaci 500+. To znaczy pamiętam jak mój dobrze poinformowany kolega powiedział mi, że jest to coś więcej niż mglista obietnica wyborcza. Do tej pory byłem przyzwyczajony, że tzw. polityka prorodzinna - gdy już w ogóle coś takiego pojawiło się, dopiero po roku 2005 - oznacza albo odpisy podatkowe (z których można było skorzystać raz w roku, o ile miało się odpowiednio wysokie dochody), albo Kartę Dużej Rodziny (która była dla nas ważna z powodu jazdy pociągami, ale poza tym w zasadzie nigdzie nie działała). Jako ojciec szóstki dorastających dzieci byłem już dobrze wytresowany w tym, że na nic więcej nie mogę liczyć, gdyż "posiadanie dzieci to prywatna sprawa". Zatem byłem zaskoczony tym, że ktoś uznał, iż państwo może nas wesprzeć. Od razu postanowiliśmy z żoną, że wszystkie pieniądze z 500+ pójdą na edukację - tym bardziej że większość dzieci była na edukacji domowej, co wiązało się z nowymi kosztami. Po latach mogę powiedzieć, że tego postanowienia dochowaliśmy: chyba ani grosz z 500+ nie poszedł na coś innego niż edukacja i związane z nią potrzeby dzieci. To znaczy, że nadal wydawaliśmy na edukację łącznie więcej niż dawało odtąd wsparcie państwa - ale suma tego wsparcia odciążyła mocno nasz budżet. Wcześniej było nam, nie powiem, ciężko - mimo że zdarzało mi się czasami zarabiać dodatkowo dzięki np. kontraktowi na książkę. Teraz pojawiło się więcej spokoju, a nawet zaczęły się zdarzać od czasu do czasu wyjazdy krajoznawczo-wypoczynkowe z dziećmi, o niewątpliwym walorze edukacyjnym.

We własnym domowym doświadczeniu odczułem więc szybko na czym może polegać solidarność państwa z rodzinami, które wychowują dzieci. W kategoriach nie "opieki społecznej", lecz redystrybucji mającej na względzie sprawiedliwą pomoc wobec ciężarów życia. Po latach jest jasne, że program 500+ nie zmienił sytuacji demograficznej Polski (trzeba by zbadać czemu), natomiast niewątpliwie wydobył wiele rodzin z marginesu ubóstwa lub, jak w naszym przypadku, z poczucia, że się jest materialnie i statusowo wykluczanym z powodu urodzenia i wychowywania dzieci.


WSPÓŁPRACA Z MEDIAMI KATOLICKIMI 


Na niedługo przed "strasznym wydarzeniem" wyborów 2015 przyszło zaproszenie do stałego pisania w "Gościu Niedzielnym". Po pewnym namyśle zaproponowałem zamiast formuły felietonu o bieżącaliach - większe teksty przypominające wielkie fenomeny kultury katolickiej współczesności. Przykładałem się do tego solidnie - i trzaskałem rzeczywiście jeden po drugim artykuły np. o wielkich pisarzach katolickich (przeważały pisarki!), o katolickiej krytyce totalitaryzmów, o odbudowie katolickiej pobożności liturgicznej i filozofii w XIX w. Ówczesna redakcja - z niezapomnianym ks. Gancarczykiem - znosiła dzielnie te moje próby pogłębień na łamach tygodnika. Jednak przy tekście o antymodernistycznej apokaliptyce kardynała Billot, na wiosnę 2016 nastąpił kryzys - i mimo że nadal obie strony miały dobrą wolę, współpraca się urwała (co znaczyło, że nie skończyłem smakowitego tekstu o Bernanosa "Dialogach karmelitanek", no trudno). Potem redakcja "Gościa" się zmieniła i zamknęło się okienko współpracy. W praktyce już niedługo dało się odczuć, że "Gość" ma dla mnie zamknięte drzwi.

Co ciekawe, równolegle ze współpracą z "Gościem", lecz już po wyborach 2015 otworzyła się znowu moja współpraca z "Przewodnikiem Katolickim" (która istniała już w latach 2005-2007). Nowy redaktor tego tygodnika, ks. Tykfer powiedział mi, że zależy mu na pluralizmie opinii. Od października 2015 pisałem felietony co dwa tygodnie. Trwało to jakoś do lutego 2017 - kiedy ksiądz redaktor poinformował mnie, że "zmienia się formuła" i w związku z tym zapotrzebowania na moje teksty już nie będzie.

W ten sposób spełniło się życzenie kogoś kto w internecie komentował moje felietony, nie dość entuzjastyczne dla "niezbędnych zmian w Kościele": "teksty tego pana powinny się ukazywać w jakimś PCh24, a nie w Przewodniku". I tak się po trosze stało, gdyż Paweł Chmielewski z tego portalu zaprosił mnie do nagrywania z nim rozmów o Kościele i wierze - co robię do tej pory, z niewielką przerwą parę lat temu. W PCh24 tolerują mój umiar, tak jak w Przewodniku Katolickim nie udało im się na dłuższą metę znosić mojego "radykalizmu".


CHRISTIANITAS


Nadal moim środowiskiem i wspólnotą idei była (i jest) oczywiście “Christianitas”. W całym okresie “okupacji” ukazało się dwadzieścia kilka tomów kwartalnika, przy równocześnie działającym portalu christianitas.org - wszystko to pod ręką Tomasza Rowińskiego, z udziałem grona redaktorów i współpracowników. 

W roku 2019 obchodziliśmy dwudziestolecie pisma. W sali Domu Literata na Krakowskim Przedmieściu odbyła się uroczystość - z wykładami trzech redaktorów, reakcjami zaproszonych “recenzentów” z innych środowisk oraz panelem dyskusyjnym. Uroczystość w gronie przyjaciół, w tym licznie zebranych czytelników i patronów. Urzędnik z Kancelarii Prezydenta RP odczytał miły list od głowy Państwa i przekazał nam w darze flagę RP. Innych akcentów oficjalnych nie było.

Przy okazji słowo o dofinansowaniu periodyku przez Ministerstwo Kultury. Przypomnę, że we wcześniejszym okresie ministerialna dotacja dla czasopism czasami była nam odmawiana w ogóle (2011), czasami dostawaliśmy ją dopiero po odwołaniu (2015…), a zwykle sytuowała się na poziomie 40/50 tys. zł (najwyższa była w 2012: 56,8 tys.) - w tym samym czasie “Znak”, “Więź”, “Przegląd Polityczny” czy “Krytyka Polityczna” otrzymywały rok po roku 90/100 tys. zł. Co zmieniło się po wyborach 2015? Niewątpliwie zaczęły się nam zdarzać dotacje nieco wyższe, ale skokami w górę i w dół: raz w okolicach 70 tys., raz 60 tys., ale także ok. 48 tys. zł rocznie. To oznaczało, że zaczęliśmy dostawać mniej więcej tyle, ile w tym samym czasie “Kultura Liberalna” czy “Więź” (ale ta ostatnia jednak raczej w rejonach 80/90 tys., także w roku, w którym początkowo nie dostali - a potem im jednak dano, po protestach podpisywanych m.in. przeze mnie). W sumie najwięcej (100 tys. rocznie) dostaliśmy ostatnio, w dotacji rozłożonej na 3 lata. Dodajmy, że o ile przed 2015 r. np. “Teologia Polityczna” (albo “44”) mogła nie dostawać rok po roku nic, tak teraz nic nie dostawała “Krytyka Polityczna” i “Przegląd Polityczny”. Poza tymi elementami “zmiany warty” na pozycji pomijanego, dotacje raczej po prostu się trochę spłaszczyły, obejmując różne skrzydła ideowe.

Kończąc z dotacjami, dodajmy, że w ostatnich ośmiu latach w Bibliotece Christianitas ukazało się ok. dwudziestu tomów rozmaitej eseistyki: religijnej, kulturalnej, społecznej, literackiej (dotacja MKiDN pojawiła się w przypadku bodaj czterech z nich). Z tych naszych książek - wśród których jest też szereg ważnych przekładów autorów obcych -  trzy rzeczy zostały w ostatnich latach wyróżnione: “Pomyłka “ Marty Kwaśnickiej - Nagrodą Literacką im. Marka Nowakowskiego (2020), “Bezkres poranka” Michała Gołębiowskiego - Nagrodą Specjalną Identitas (2022), “Otwarte okna” Pawła Milcarka - wyróżnieniem Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza (2023). Następne książki naszej Biblioteki są gotowe do wydania (w tym, we współpracy z Benedyktynami Tynieckimi, monumentalny komentarz do Reguły Św. Benedykta o. Delatte’a, przetłumaczony przez Tomasza Glanza).


ADIUTORIUM


W r. 2018 powstała w środowisku Christianitas inicjatywa modlitewna, którą można by określić jako “żywa monastyczna Liturgia Godzin” (na podobieństwo do “żywego Różańca”). W związku z tym jakiś czas potem założyliśmy blog adiutorium.pl oraz ożywiliśmy fejsbukowy profil Deus in adiutorium: odtąd codziennie są jest tam zamieszczany komplet dziennych modlitw benedyktyńskich, według układu z Reguły św. Benedykta, z kalendarzem liturgicznym takim jak w zaprzyjaźnionych opactwach, oraz z aktualnym Martyrologium Rzymskim. Z czasem dodaliśmy też codzienne czytanie z Ewangelii, lectio continua. Na początku zajmowałem się tym wszystkim sam, potem pomagaliśmy sobie w gronie redakcyjnym (przy przepisywaniu tekstów, tłumaczeniu etc.), a obecnie całym przedsięwzięciem zawiaduje Piotr Chrzanowski. Gdy w lockdownie ograniczone zostały nawet możliwości uczestniczenia we Mszy świętej, włącznie z nabożeństwami Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy, zaczęły się do naszej redakcyjnej grupy modlitewnej dołączać różne osoby, i w konsekwencji zarówno adiutorium.pl ma dzisiaj więcej “gości”, jak i “żywy brewiarz” też poszerzył się o nowych członków.  

Codzienna obsługa adiutorium.pl jest oczywiście pracą w żaden sposób nie opłacaną. Być może jednak “opłacalną” w innym sensie. 


KSIĄŻKI 


Wracam do moich osobistych rozliczeń.

W tym okresie ośmiu lat napisałem i wydałem kilka książek - w istocie był to jak na razie najbardziej pod tym względem owocny okres w moim życiu. 

Najpierw ukazała się nieduża, jak lubię mówić, "książeczka": "Polska chrześcijańska - kamienie milowe". Jej zawiązkiem był obszerny artykuł zamówiony u mnie przez Główny Urząd Statystyczny do publikacji z okazji 1050 rocznicy Chrztu Polski. W następnych miesiącach rozszerzyłem to do rozmiarów książki - która w wersji krótszej mogła być sprezentowana przez wydawcę (Dębogóra) uczestnikom Chrześcijańskiego Kongresu Społecznego w Poznaniu w 2016 r. Wydanie książki nie było finansowane przez żadną instytucję publiczną - dopiero zupełnie niedawne wydanie jej wersji francuskiej otrzymało pewne dofinansowanie dla wydawcy z Instytutu Książki, jak czytam w stopce tego wydania.

W 2017 r. także w Dębogórze ukazał się tom moich rozmów z byłym opatem benedyktynów z Fontgombault (Francja) Dom Antoine'em Forgeot "Z całą prostotą". W roku 2022 książka ukazała się w wersji francuskiej ("En toute simplicité"), została dobrze przyjęta we Francji (m.in. została wyróżniona - wyłącznie honorowo - nagrodą Prix Jean Paul II). Wydanie książkowe rozmów z Opatem nie było finansowane przez żadną instytucję publiczną.

W r. 2017 Dębogóra wydała moje cztery “białe książeczki” (każda po 50/60 stron) z krótkimi objaśnieniami “starszych” obrzędów Chrztu, Bierzmowania, Komunii i Spowiedzi. Dwa lata później udało mi się jeszcze dorobić podobną broszurę o sakramencie Małżeństwa. Niestety mimo zachęt wydawcy nie została ukończona książeczka o Święceniach. Rzeczy te - zaznaczam dla porządku - powstały oczywiście bez żadnej pomocy publicznej.

W r. 2021 Dębogóra wydała obszerny tom z moimi notatkami do codziennej lektury Reguły Św. Benedykta: "Prosta droga" (ss. 609). To jedyny po polsku “komentarz” do Reguły autorstwa osoby świeckiej. Teksty te pisałem wcześniej przez kilka lat dla magazynu internetowego christianitas.org. Wydanie książki nie kosztowało ani grosza żadnej instytucji publicznej.

W r. 2022, po dość długim oczekiwaniu ukazała się też - w Wydawnictwie Benedyktynów w Tyńcu - księga z zebranymi, przetłumaczonymi i omówionymi przeze mnie wszystkimi dokumentami papieskimi zatwierdzającymi księgi liturgiczne obrządku rzymskiego: "Staraniem Najwyższych Biskupów" (s. 615). Praca nad tym trwała dobrych parę lat. Jest to jeden z podstawowych instrumentów pracy historyka liturgii. Rzecz wykonana w pełni prywatnie, bez grosza od żadnej instytucji publicznej.

Wciąż ogromnie cieszę się z wydanego w roku 2022 tomu "Breviarium Kanonu Kultury" (ss. 1200), czyli przygotowanej na każdy dzień roku antologii kanonicznych dzieł literatury europejskiej, z antyku i średniowiecza. Rzecz została wykonana na zlecenie Ośrodka Rozwoju Edukacji, czyli agendy Ministerstwa Edukacji Narodowej, w ramach jednego z priorytetów polityki oświatowej. Bezpłatna dystrybucja tej książki była skierowana do szkół średnich.

W końcu książka, która otrzymała w 2023 roku wyróżnienie Nagrody Józefa Mackiewicza: "Otwarte okna. Szkice z kultury humanizmu katolickiego". Grubaśny tom (ss. 765), na którego wydanie Dębogóra dostała niedużą dotację z MKiDN. Z powodu tej nagrodzonej książki znalazłem się - właśnie teraz, w lutym  2024 - na okładce “Nowych Książek”.

Do tych moich książek autorskich należy dodać dwie książki z wywiadami, przygotowane wspólnie z Tomaszem Rowińskim i wydane przez Wydawnictwo Demart:

W 2019: "Alarm dla Kościoła. Nowa reformacja?" (s. 310)

W 2021: "Non possumus. Niezgoda, której uczy Kościół" (ss. 424).

Pierwsza z tych książek okazała się niezłym bestsellerem - odbiła się szerokim echem i została szybko wznowiona. Zachęcony tym wydawca zaproponował wydanie następnego tomu - który merytorycznie na pewno nie był gorszy od pierwszego, ale trafił akurat w pandemię, co zaszkodziło jego dystrybucji.

Tyle o moich książkach.


OBECNOŚĆ W MEDIACH PUBLICZNYCH


Dawno temu, od roku 2005 byłem bardzo obecny w mediach elektronicznych, chodziłem w zasadzie na każde zaproszenie, co oznaczało czasami bywanie jednego dnia w dwóch różnych programach. Potem, około 2008 roku podjąłem decyzję ratującą moje inne prace i przestałem przyjmować zaproszenia do udzielania tzw. setek dla Wiadomości czy Faktów i występowania w programach opartych na krótkich zderzeniach skontrastowanych opinii. Telefon dzwonił często jeszcze przez kilka lat, ale ja go już nie odbierałem. W praktyce więc zniknąłem z mainstreamu medialnego, w znacznej mierze na własne życzenie. Mniej więcej raz w roku otrzymywałem i przyjmowałem zaproszenie do "Warto rozmawiać" Janka Pospieszalskiego i Pawła Nowackiego.

Po roku 2015 zaszła tu pewna zmiana: zaczęły przychodzić zaproszenia z TVP Kultura i z PR24 - a jako  że były to zaproszenia do programów bez pyskówki i emocjonalnej kontry, z możliwością spokojnej rozmowy, zacząłem je przyjmować. Mówiąc dokładnie, zaczęto mnie zapraszać do programów realizowanych przez Waldemara Gaspera ("Rozróby u Kuby"). Najczęściej był to taki lub inny udział w "Powiększeniach", czyli programach poświęconych dawnym i współczesnym figurom polskiej inteligencji (mówiłem m.in. o Tatarkiewiczu, Haleckim, Konecznym, Woronieckim, Jasienicy, Rostworowskim, Saliju, Chrostowskim...). W serii "Powiększeń" dotyczącej współczesnych postaci powstał program poświęcony mnie, a raczej mnie na tle środowiska "Christianitas" (około jubileuszu 20-lecia pisma). Poza tym czasami brałem też udział w "Rozróbach" o ważnych tematach aktualnych (z racji moich zainteresowań i prac były to głównie tematy dotyczące agendy Kościoła). 

Ponadto, w ostatnich dwóch latach byłem też kilkakrotnie zapraszany do prowadzonego przez Justynę Melonowską programu "Do dzieła!", z rozmowami o "tematach wiecznych" na tle książek z kanonu. 

Od czasu gdy TVP Kultura wprowadziła u siebie nowy format "Co dalej?", byłem tam też kilka razy, m.in. dyskutując z prof. Jackiem Hołówką lub z Sebastianem Dudą z “Więzi”. W najostrzejszym czasie lockdownu byłem poza tym uczestnikiem projektu serii rozmów na ten trudny  czas - i mnie przypadło mówienie o tym, co by ludziom pozamykanym w domach powiedział Akwinata (nagrywane w parku w Brwinowie). 

Aha, i jeszcze raz jeden przyjąłem zaproszenie do TVP Info, z racji tematu i z racji koleżeństwa z Bronisławem Wildsteinem. Rozmawialiśmy o federalizmie UE.

Jako że ostatnio jesteśmy podniecani raportami o tym jakie kokosy zbijali uczestnicy programów w TVP, mam przyjemność donieść, że prawie wszystkie wspomniane wyżej nieregularne występy były mi wynagradzane, w skali od 200 do 500 zł brutto (ten w TVP Info - nie).

Czasami bywałem też zapraszany do radia publicznego, np. do “Życia z duszą czy bez” prowadzonego przez Filipa Memchesa w PR24. Pro bono.


KONWERSATORIUM W RADIU LUBLIN


Jednak największą medialną przygodą, która przydarzyła mi się "w tych strasznych ośmiu latach", było zaproszenie z Radia Lublin do prowadzenia własnej cotygodniowej audycji, w której miałem z wybranymi przez siebie gośćmi rozmawiać "filozoficznie" o sprawach kultury, polityki, religii, edukacji etc. W sumie zawsze około 30-40 minut rozmowy. Przez lata to "Konwersatorium" szło sobie w spokojnej porze niedzielnego wczesnego popołudnia, aż w ostatnim roku zostało przesunięte na późny wieczór. Zrealizowałem w tych ramach kilka dużych serii tematycznych oraz wiele nieseryjnych rozmów o różnych aktualiach. O wielkich księgach naszej cywilizacji, o ludziach drugiego szeregu w Pokoleniu Niepodległości 1918, o głównych pojęciach nowoczesności, o roku liturgicznym, o Polsce oglądanej przez “Dzienniki” Marii Dąbrowskiej itd. Naprawdę wędrowaliśmy przez wiele krain problemowych. Udało się nie przerwać nawet w czasie lockdownu. Przygoda zakończyła się wcześniej niż "okupacja", bo w sierpniu 2023. Kilkaset audycji "Konwersatorium" jest do odsłuchania m.in. w Spotify.


AFIRMACJA 


W pierwszych miesiącach 2023 r. włączyłem się do współpracy z nowo tworzonym portalem Afirmacja, powstałym dzięki dofinansowaniu z Funduszu Sprawiedliwości dla Fundacji Św. Benedykta. W praktyce chodziło o regularne nagrania rozmów o różnych zagadnieniach z aktualnej debaty, w paśmie "Teraz i Zawsze". Nasz program, prowadzony przez Tomka Rowińskiego był jedną z kilku propozycji Afirmacji, w której głównym nurtem było pokazywanie pozytywnych przykładów kultury rodzinnej i lokalnej. Niestety można się spodziewać, że cały projekt padnie ofiarą obecnych zakwestionowań ze strony władzy, która wstrzymała umówioną dotację.


PRACE EDUKACYJNE


W momencie gdy rozpoczynała się "okupacja", dzieliłem z wieloma duże nadzieje na reformę edukacji - w tym zwłaszcza na możliwość znalezienia w polskiej szkole miejsca dla edukacji klasycznej (o czym myślałem od kilku lat także przy okazji pracy nauczycielskiej w kilku szkołach prywatnych). Początkowo, za ministeriatu Anny Zalewskiej te nadzieje zawiodły (mimo kilku generalnych pozytywów). Gdy ministrem został Przemysław Czarnek, nie spodziewałem się już "dobrej zmiany" - ale ku mojemu zdziwieniu środowisko ministra było zainteresowane pracami w tym kierunku, przynajmniej w pewnym okresie - i w zakresie ograniczonym, mimo to najszerszym w przestrzeni znanego mi czasu III RP. Myśleli jednak o współpracy także na szerszych polach programowych - w związku z czym zostałem zaproszony nie tylko do pracy przy interesującej mnie kwestii edukacji klasycznej (czego przejawem był m.in. start Kongresu Edukacji Klasycznej, opracowanie Breviarium Kanonu Kultury oraz szkolenia dla nauczycieli i metodyków w ORE), ale i do udziału w zespołach pracujących nad przeglądem podręczników do historii, przeglądem podstaw programowych historii i opracowaniem podstaw programowych nowego przedmiotu Historia i Teraźniejszość. Te ostatnie sprawy były przedmiotem rozmaitych emocji i polemik, zostały od różnych stron spolityzowane (lub raczej rzucone na pastwę polaryzacji życia publicznego), więc mało kto potrafi dziś o nich rozmawiać trzeźwo - jednak z całym możliwym autokrytycyzmem nie sądzę, bym miał się tam czego wstydzić, tym bardziej gdy weźmie się pod uwagę osobisty udział i wpływ. W zespole pracującym przy HiT mieliśmy swoje różnice zdań, nawet ostre - a ja za powód do radości mam, że akurat moduły, w które włożyłem najwięcej osobistej pracy, znajdowały akceptację u wszystkich obecnych, niezależnie od innych polemik.

Wspomniałem o udziale w powołanym przez ministra zespole ds. przeglądu podręczników do historii. Przegląd ten odbił się echem w mediach, potem przycichło, gdy okazało się, że nie jest to żadna inkwizycja. Na podstawie naszych recenzji ministerstwo przekazało wydawcom uwagi wskazujące na powtarzające się deficyty. Były one różnego rodzaju. Niewątpliwie jednym z kilku najczęstszych był nierzetelny, niskiej jakości przekaz dotyczący obecności i kulturowych skutków chrześcijaństwa. Wspominam o tym, ponieważ choć nie jedyny ważny, temat ten wyróżnił się w moich oczach jakimś prymitywizmem odbijającym od na ogół dobrego lub bardzo dobrego poziomu wiadomości tuż obok. Jest to jakiś systemowy mankament: ludzie umiejący pisać rzeczowo i nie bez zachwytu np. o cywilizacji islamu albo o rewolucji przemysłowej, strasznie “dukają”, gdy mają zrobić coś podobnego np. z “narodzinami chrześcijaństwa” lub zwłaszcza z cywilizacją chrześcijańską średniowiecza.

Z okresu współpracy z MEiN - która zdecydowanie utraciła na intensywności w ostatnim roku rządów Zjednoczonej Prawicy - szczególnie ciekawa była praca rzeczoznawcy opiniującego nowe podręczniki do historii. Wykonałem opinie merytoryczne kilku bardzo różnych podręczników, zawsze dotyczących nowożytności i dziejów najnowszych. Zwykle były to opinie z podstawowego etapu recenzji - ale zdarzyło mi się także "ratować" podręcznik w ramach opinii dodatkowej, tworzonej po opiniach negatywnych. Na polu recenzji byłem w kontakcie z najważniejszymi polskimi wydawnictwami edukacyjnymi. Nemo iudex in causa sua, a spodziewam się, że na pewno byli też ludzie niezadowoleni z moich recenzji. Jednak w żadnym przypadku - nawet tam gdzie zaczynało się od dużej rozbieżności - nie kończyliśmy w konflikcie, zawsze udawało się utrzymać merytoryczny poziom dyskusji i dojść do zgody wobec faktów. W kilku przypadkach autorzy i redaktorzy - post factum! - przesyłali podziękowania za owocność spotkania naszych punktów widzenia. 


WSPÓŁPRACA Z COLLEGIUM INTERMARIUM


Collegium Intermarium to uczelnia prywatna powołana z inicjatywy Ordo Iuris - z myślą o przede wszystkim zbudowaniu wydziału prawa ze studiami stacjonarnymi. Nie byłem blisko przy tworzeniu tej uczelni - jedynie zostałem zaproszony do poprowadzenia kilku godzin wykładu w ramach niestacjonarnego programu "Europa klasyczna". Start CI został niestety naznaczony dwoma bardzo niesprzyjającymi czynnikami: przede wszystkim aferą obyczajową z udziałem energicznego lidera zespołu tworzącego tę uczelnię, a równocześnie - przez ograniczenia związane z pandemią. 

Myślę, że nawet bez tych czynników Intermarium miałoby nikłe szanse na szybki sukces ze stacjonarnym prawem - takie sukcesy w tej dziedzinie buduje się latami. Relatywnym sukcesem okazały się natomiast - wbrew obu niesprzyjającym czynnikom - "podyplomówki", w tym zwłaszcza "Europa klasyczna", gdzie mieliśmy od razu kilkadziesięcioro słuchaczy. Jednak falstart CI bardzo zaszkodził dobremu początkowi uczelni.

W rzeczywistości mój kontakt z CI rozwinął się z pewnym opóźnieniem. Najpierw współpraca nawiązała się na tle grantowego projektu badawczego "Sto lat prób odnowienia cywilizacji chrześcijańskiej". Patrząc na dyskusję wywołaną potem książką Chantal Delsol, powiedziałbym, że z tematem wstrzeliliśmy się w sam raz. Cieszę się, że w ramach tego projektu mogłem przebadać wątek odrodzenia benedyktyńskiego w Europie, a w związku z tym także benedyktyńskie projekty odnowy życia społecznego przez liturgię.

Dopiero w drugim rzucie, w 2023 r. CI zaproponowało mi udział w projekcie wykładowym Studium Podstaw Filozofii Tomasza z Akwinu. Stałem się głównym wykładowcą tego studium, z całkiem sporą grupą zainteresowanych słuchaczy.

Uważam, że Intermarium jest obecnie jednym z ważniejszych i bardziej obiecujących pól działalności. Oby przetrwało, bo obserwując niszczycielski rozmach nowej władzy w naszym kraju można mieć obawę, że tej wciąż początkującej uczelni nie będzie łatwo. Mówiąc wprost: zapewne będą chcieli ją zniszczyć. Trzeba więc obronić tę pozycję i zadbać o jej rozbudowę.


KONIEC TEGO CZASU


Tak jak napisałem na początku, w październiku ubiegłego roku skończyła się pewna epoka. Formułując swoje osobiste podsumowanie, z niejakim zdziwieniem zauważam, że większość rzeczy, o których napisałem wyżej, czyni mnie albo kimś mocno podejrzanym, albo prawie-winnym. Rzeczy, którymi się zajmuję niezależnie od czasu politycznego i dla których żyję, wprowadziły mnie w obszar proskrypcji a la minister Sienkiewicz. Rozglądam się po tej nowej Polsce z jej gotową “listą podejrzanych”  i widzę, że jej entuzjaści przystępują do działania nie z założeniem, że to oni mają ewentualnie dowieść, iż jakieś rzeczy były złe a innych nie należy podtrzymywać - lecz że odwrotnie, najpierw należy “zlikwidować”, a dopiero ewentualnie po tym ktoś kiedyś będzie może “uwalniał” te czy inne elementy naszych prac od domyślnej sankcji dla likwidacji i zemsty. Znieśliby także i to 500+ (800+), ale to polityczne samobójstwo, więc akurat ten element moich wspomnień pozostanie, jak na razie.

Emblematyczny i być może wzorotwórczy jest tu dla mnie los “Tygodnika TVP”: jak wiadomo wszystkie treści tego internetowego czasopisma zostały z dnia na dzień całkowicie wyłączone z dostępności. Na podniesione w tej sprawie protesty otrzymano odpowiedź, że jakiś pan teraz przegląda te wszystkie artykuły - i że, nie martwcie się kochani, kiedyś włączy ponownie do zwykłego dostępu to, co uzna za obyczajne i prawomyślne. Od niektórych moich nieco dalszych znajomych usłyszałem, że są uspokojeni, “wszystko jest w porządku”. I, mówiąc szczerze, dopiero po tym opadło mnie prawdziwe zmartwienie: oto praktyka oparta na domniemaniu winy zostaje w miękki sposób znormalizowana, byle tylko jeszcze była związana z jakąś mglistą obietnicą (czyją?), że gdy niewidzialna ręka uzna za dopuszczalną np. serię artykułów o mikrobach, to ją ponownie “wrzuci”. No tak, mikroby, jakieś teksty o Wenecji etc. - kto by się na tym mścił. No ale inne? Przecież “wiadomo” jak “oni” pisali i rysowali “podłe rzeczy”. Więc, po prostu, do kanałów z nimi - a potem wyprowadzać pojedynczo to, co się obroni.

To, co dzieje się obecnie z “Tygodnikiem TVP”, jest dla mnie exemplum tej mentalności, która przyznaje sobie prawo do założenia (!), że ostatnie osiem lat to coś w rodzaju III Rzeszy, a uczestnictwo w pracach wykonywanych w instytucjach publicznych “tamtego czasu” jest jak członkostwo w NSDAP (no bo przecież nie w partii komunistycznej, prawda?). Ten złowrogi absurd nie jest obcy nieprzytomnym “silnym razem” - ale bardziej martwi mnie to, że jego smrodliwy zapach zakaził myśl i słowa także niektórych ludzi jedynie zezłoszczonych na PiS, a chcących podobno “przywrócić standardy”. Że w sumie milczą wobec tego draństwa także ci, którzy brali władzę jako jakaś “trzecia droga” (a są teraz, jak słusznie zauważa Marek Jurek, “trzecim głośnikiem” dla Tuska i PO). Nie wstydzicie się tego wszystkiego? Nie sądzicie - wy, zaangażowani bezpośrednio - że uczestniczycie w niszczeniu resztek Nas, wspólnoty? Że uczestniczycie w jakimś rytuale oddzielania świata ludzi od “nie-ludzi”?

Pamiętam jak niedługo po wyborach 2015 - ale gdy już PiS rozkręcił swoją hucpę przeciw “Trybunałowi Rzeplińskiego” - spotkałem na drodze znajomą. Ona wiedziała, że nie jestem PiSowcem, a ja wiedziałem, że ona nie jest platformerką - jednak wiedzieliśmy też, że siłą rzeczy znaleźliśmy się jakby po dwóch przeciwnych stronach i być może oddaliśmy głosy na bliższe nam “wielkie obozy”. Stanęliśmy naprzeciwko. Mnie było wstyd za niemądre, zapewne szkodliwe rozkręcanie nastrojów przeciw Trybunałowi Konstytucyjnemu i próbowałem to zaznaczyć, choć wiedziałem, że mało z tego chwilowo wynika - a ona nie chciała mnie za to obciążać, mimo że czuła pretensję: “Przecież nie cała prawica jest taka”.

Dzisiaj czasami zastanawiam się: czy przynajmniej jest Wam wstyd?



piątek, 15 maja 2015

Lament piastunki (Aischylos, Ofiarnice, 739-762)



Piastunka:

......................................
........... O, ja biedna!
Ileż to srogich nieszczęść dom ten - dom Atreja! -
od dawna nawiedzało! Przecierpiałam wszystkie,
i nieraz serce w piersi krwawiło boleśnie.
Ale takiego smutku jeszczem nie zaznała
nigdy! Tamte niedole, choć ciężkie, znosiłam
cierpliwie... Lecz mój miły Orest, mojej duszy
kochanie! Ledwie na świat wydała go matka,
jużem go piastowała... Służyłam mu wiernie
we dnie, w nocy czuwałam, nasłuchując krzyku
dzieciny, tyle trudu, tyle cierpień zniosłam -
wszystko, wszystko na próżno!... Toć takie stworzenie
jak zwierzątko - rozumu nie ma, trzeba za nie
mieć rozum. Nic nie powie maleństwo w pieluszkach,
czy mu głód, czy pragnienie dokucza, czy insza
potrzeba... Własnym prawem takie małe ciałko
rządzi się... Trzeba było zgadywać - i pewnie,
myślę, mylić się nieraz - pieluszki dziecięce
płukać - praczka, piastunka - jednych rąk robota...





Takie to były służby moje przy Oreście:
chowałam go, chowałam - dla ojca... A teraz,
nieszczęsna, straszną słyszę wieść - że on nie żyje!...
Iść trzeba - iść do człeka, co ten dom pohańbił,
zburzył... Radością będzie dlań opowieść moja...


(tłum. Stefan Srebrny)

czwartek, 14 maja 2015

Aischylos: Agamemnon, 380-407


Chór

.........................................
............... Rzecze w duchu
niejeden: "Bóg nie troszczy się o ludzki grzech,
nie spojrzy, gdy podepce człek
rzecz świętą..." To bezbożna myśl!
Potomni wiedzą to - gdy dom
występnym pałał ogniem żądz,
gdy sięgał tam, kędy sięgać wara,
gdy w zbytku dóbr pławił się bez granic,
bez miary! Tyle jeno, ile starcza, miej,
jeśliś zdrów na duchu:
zbytek rodzi niedolę!

Własne skarby ci zbrzydną,
własne szczęście obmierznie,
jeśliś strącił zuchwale w proch
święte Prawdy ołtarze.



Zwycięża szept zgubnej, złej pokusy,
opętań złud, ciemnych pragnień córy...
Na wszelki lek - za późno! Darmo kryjesz
występek! Widzą! Strasznym płonie światłem grzech!
Wytarty, niby pieniądz zły
w wędrówce długiej z rąk do rąk,
fałszywy jużeś stracił blask,
już otoś cały czarny - patrz!
Jak dziecię chcesz ptaka schwytać w locie...
Nie słucha żaden z bogów modłów twych i próśb!
Patrzy bóg na zbrodnie,
męża-zbrodniarza niszczy!

tłum. Stefan Srebrny

czwartek, 30 kwietnia 2015

O dzielnym Marku

Niedawno minęły imieniny Marka. Postanowiłem sobie napisać tym razem o pewnym Marku, moim przyjacielu. O Marku Jurku.

Trzeba chwytać okazję: tym razem Marek ani nie startuje w wyborach, ani nie znajduje się w sytuacji bardzo złej lub bardzo dobrej; ani nie jestem obecnie jego bliskim współpracownikiem, czyli osobą związaną na co dzień planami, ambicjami, akcjami - czyli jest to jeden z tych rzadkich w ostatnich latach momentów, gdy łatwiej mi o nim pisać z całym podziwem i wdzięcznością na jakie zasłużył. Dlatego po raz pierwszy napiszę o nim zupełnie zwyczajnie, bez ograniczeń, które zwykle przeszkadzają w pisaniu o ludziach bliskich.

Marek jest jednym z najwybitniejszych polskich polityków - należących do ligi tych, którzy znają głębokie zasady swych działań i pozostają im wierni w najtrudniejszych momentach. Jest trochę podobny do Władysława Studnickiego - nie w ideach, lecz w tym, że nawet najtrafniejsze jego zdania nie są podchwytywane i nie przynoszą mu podziwu tłumów, chociaż żyją i nurtują w myśleniu innych polityków, którzy nieraz przetwarzają je w swoje wynalazki. Dzieje się tak nie tylko przez tajemnicę charakterów, lecz i dlatego że Marek jest politykiem chrześcijańskim w społeczeństwie, które ma bardzo mętne pojęcie o tym, czym jest chrześcijaństwo w polityce.

O uwarunkowaniach w uznaniu autorytetu Marka przez naszą rachityczną opinię katolicką pisałem - po Smoleńsku i po wyborach prezydenckich 2010 - w "srebrnym" numerze Christianitas. Podtrzymuję to.

Do Marka mam stosunek taki jak do starszego brata: duży respekt i podziw. Zawdzięczam mu zrozumienie tego, czym może być realna polityka konserwatywna (tak ją nazwijmy) w epoce absolutnej dominacji ideologii demokratycznej - a w zderzeniu z cywilizacją śmierci. W ten sposób stał się Marek osobą decydującą o stylu środowiska Christianitas w relacji do zagadnień polityki.

A jednak nie we wszystkim się zgadzaliśmy. Przy tych okazjach odczułem, że Marek lubi dyskusję i wcale nie szuka ludzi bezmyślnie mu potakujących. Chociaż z drugiej strony - widziałem to nieraz - bardzo ceni prostą lojalność.

Z całą odpowiedzialnością i pamięcią o sądzie Bożym powiem, że nie poznałem - zawęźmy na wszelki wypadek: nie poznałem wśród osobistości życia publicznego - człowieka tak wielkiej prawości, i to w tym ciepłym stylu świętego Tomasza Morusa. Prawość nie zabezpiecza przed błędami, nie czyni nieomylnym - ale to jednak marka jakości moralnej. Dodam, że trudno by mi było wymienić wielu tak samo wrażliwych intelektualnie, zawsze gotowych do rozważenia argumentów stawianych dyskusji przez adwersarza. Ze świadomością, że nie wystarczy powtarzać standardy swego obozu ideowego, lecz konfrontować je z dzisiejszym światem.

Napisałem już rzeczy potężne - i bez obawy, że piszę na wyrost, dając się ponosić sile przyjaźni.

Raz jeden, przez półtora roku współpracowałem z Markiem blisko i na co dzień na jego własnym terenie pracy: gdy był on marszałkiem sejmu, a ja byłem jego doradcą, od października 2005 do maja 2007. Ubolewam, że nie potrafiłem dotrzymać mu kroku, gdy potrzeba było wytężyć wszystkie umiejętności międzyludzkiego kontaktu w perswazji na rzecz nowelizacji konstytucji RP, tej wzmacniającej ochronę życia.

Potem aż do dziś idziemy razem, ale już nie na wiele przydałem się akcji politycznej, którą przez cały czas uznaję za pierwszorzędnie ważną. Przepraszam, Marku.

Tyle mniej więcej chciałem napisać od lat - lecz ciągle nie był to "właściwy czas". Nie są to jakieś wyszukane myśli, lecz po prostu kiedyś musiałem spełnić ten obowiązek.

sobota, 28 marca 2015

Londyn, 1986, Żeromski


Przyjechałem z kraju, który chciał być Polską, do miasta pełnego starych ludzi, którzy dawno temu walczyli o Polskę i dlatego nie mogli żyć w Polsce. Rozmawialiśmy o Polsce jak o mamie i narzeczonej.

Polska, Polsce, polskość, Polsko, dla Polski. Boże coś Polskę.

A wieczorem Proms'y, Anglicy, słomkowe kapelusze, Union Jack. Z mnóstwa gardeł "Rule Britannia!" Ze śmiechem, bez łez.

Na uboczu stało kilku młodych ludzi. Oblicza ich były bardzo smutne, a źrenice zasłonięte łzami.

środa, 25 marca 2015

Tato i z powrotem

Jestem przekonany, że życie każdego z nas jest określone w grubych 90 % przez czynniki wyjściowe. W tym przepotężnie przez wpływ domowy, domowe obecności i nieobecności; w tym potężnie przez genetykę i osobowość rodziców.

Mimo to pozostajemy wolni: te 10 % wykraczające poza ramy wyżej określone - to przecież nieraz sfera ogromna, nieraz są tam wielkie zwroty życiowe i w ogóle sporo zaskoczeń dla wszystkich. Trzeba naprawdę mnóstwo zręczności i szlachetności, żeby te 10 % wykorzystać i przyzwoicie zagospodarować.

Jednak w każdej chwili życia, w każdej decyzji i rozeznaniu startujemy z tych wcześniejszych 90 %. Czy są one nie-nasze? Ależ nasze! Czy są niewolą? Ależ są wolnością. Tylko że przez nie jesteśmy umieszczeni w wolności człowieka pojętego szerzej niż "ja"; w wolności jakiegoś "my". To wciąż jest wolność ludzka, choć mutująca w kolejnych piętrach pokoleń i domów, z materii urodzenia i decyzji.

Jako mężczyzna - urodzony i wychowywany w domu, w którym nie brakowało ojca - jestem więc tak bardzo moim ojcem. Chłopcy chcą robić to, co robi tata - choć obecność matki pozwala im to nieustannie ukrywać, naśladując "modus" matki, gdy potajemnie i nie do końca świadomie idą drogą wartości ojca.

Ile potrzeba lat, by chłopiec przestał się "przebierać" za mamę, aby w tajemnicy - też przed swoją dumą - naśladować ojca, tak często "niedoścignionego"? Pewnie tyle lat, że chłopiec już dawno jest mężczyzną. Pewnie tyle lat, że mężczyzna jest dawno ojcem.

Zresztą nasze ludzkie szczęście polega na tym, że syn stopi w swej osobowości nie tylko na chwilę, lecz na zawsze "substancję" wartości ojca ze "sposobem" życia matki (tak jak kobiety łączą ideał matki ze sposobem postępowania ojca). Nie jestesmy, nie musimy być jednowymiarowymi kopiami - nawet gdy pozostajemy "wiernym odbiciem". Nie jednego, lecz dwojga.

Mam pod pięćdziesiątkę - i nadszedł czas, by przestać się bawić w indiańskie podchody z Tatą. Tata ma powyżej lat 80 i chyba właśnie miałby ochotę bawić się w podchody bardziej niż kiedyś. Być może. Jednak mnie właśnie ta od dziesięcioleci przeczuwana chwila trzeźwego widzenia przeszkadza w kontynuowaniu chłopięcej gry - grają w nią ze mną moi synowie, właśnie to zauważyłem. Mają przed sobą wiele lat wyczerpującej rozgrywki.

Ale my, ale my, Tato, już nie musimy grać. Została nam miłość, Tato.

poniedziałek, 16 marca 2015

To, co powinienem mówić i pisać zawsze na początku

Przez ważne lat dwadzieścia w moim życiu (czyli od pierwszych wykładów filozoficznych w 1987 do pisania monografii o scholastyce w 2007/08) moja uwaga była bardzo często, wręcz zawodowo skupiona na tym, jakie są istotne przyczyny i skąd coś pochodzi, jaką jest jego natura. Mam umysł trwale, powiedzmy, "odkształcony" w stronę czytania wszystkich obserwowanych zjawisk niejako od ich wnętrza. Szybko nudzą mnie obrazy, które nie wpuszczają mojego spojrzenia w głąb. Dotyczy to tekstów, filmów etc. Także wypowiedzi ustnych.

"Koń jaki jest każden widzi". Gdy mam coś powiedzieć lub napisać, rzadko zajmuje mnie opisywanie "konia" - chcę oddać moim słuchaczom lub czytelnikom inną przysługę. Chętnie i cierpliwie poczekam w kolejce, aby wystąpić po kimś kto poświęca się pejzażom, poruszy wyobraźnię i uczucia barwami jasnymi lub ciemnymi, zachwyci lub przestraszy. Natomiast ja sam pejzażystą bywam rzadko. Opowiadam "dlaczego", "skąd", "w jakim celu". Żeby to opisać, muszę być maksymalnie trzeźwy w analizie i wnioskach. I raczej unikać niż szukać efektownych obrazów i skrótów myślowych.

Jeśli zatem chcesz mnie posłuchać lub poczytać - miej baczenie: opowiem ci nie o strasznych burzach, ale o tym skąd biorą się burze. I może się okazać, że biorą się także z tego, co w twoim i moim sercu. Nie zawsze łatwo słuchać takie opowieści. Ale może dzięki nim czasami łatwiej zachować przyzwoitość w naszym rozbuchanym świecie?