poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Perspektywy szersze niż najszersze (XI tydzień po Zesłaniu Ducha Świętego)

Kolekta przepisana na ten tydzień w tradycyjnym Mszale Rzymskim znana jest najstarszym źródłom naszego obrządku – została także zachowana przez reformę Pawła VI, dla 27. Niedzieli Zwykłej.
Oracja ta brzmi w oryginale łacińskim następująco:
Omnipotens sempiterne Deus, qui abundantia pietatis tuae, et merita supplicum excedis et vota : effunde super nos misericordiam tuam ; ut dimittas quae conscientia metuit, et adjicias quod oratio non praesumit. Per Dominum.
Co można przetłumaczyć :
Wszechmogący wieczny Boże, który obfitością swej dobroci przewyższasz i zasługi, i pragnienia błagających : wylej na nas Twoje miłosierdzie – abyś odpuścił to, czego lęka się sumienie, i dodał to, czego modlitwa nie ośmiela się wyrazić. Przez Pana.

Modlitwa ta zaczyna się od jednej z najczęściej stosowanych w rycie rzymskim apostrof: Omnipotens sempiterne Deus. Błaganie nie jest miejscem, w którym próbuje się opisywać „istotę” Boga – dając Mu do zrozumienia, jak daleko już weszliśmy w głąb Jego Tajemnicy. W błaganiu przywołuje się czasami to, co bardzo łączy – a czasami, wręcz przeciwnie, to, co bardzo mocno odróżnia. Tym razem chodzi o to drugie: proszący człowiek lub błagający Kościół sięga po jedną z tych cech, które Tego Który Jest objawiają nam jako Świętego, czyli właśnie tak różnego od nas, od wszelkiego stworzenia. Nazywając Boga wszechmogącym i wiecznym, modlitwa przypomina równocześnie o ograniczonej sile stworzenia (wręcz o jego bez-sile) i o jego czasowości (wręcz o chwilowości). Wszechmoc i wieczność karmią nadzieję, czyli motyw każdej prośby, w tym modlitwy: prosimy Tego, który może wszystko – i to bez zmian, zawsze.

Następująca po owym bardzo klasycznym wezwaniu „doktryna” naszej kolekty jest wyjęta z samego centrum chrześcijańskiego poznania Łaski.

Wiele atramentu popłynęło przez wieki na temat granic naszego poznania Boga – wokół słynnego zdania Pseudo-Dionizego, że o Bogu raczej wiemy kim nie jest niż kim jest (co św. Tomasz wraz z Ojcami przetwarzał w zdanie, że wiemy że Bóg jest – a nie kim jest; a więc że znamy byt-istnienie Boga, a nie Jego istotę). Tymczasem nasza kolekta podchodzi do tego od innej strony: zanim bowiem Boga zaczęły opisywać traktaty metafizyków i scholastyków, będące tak bardzo dłużnikami imienia Jahwe, opisywały Go po swojemu prośby ku Niemu kierowane.

Prośby opisują Boga na sposób praktyczny, w świetle nadziei – i z poczuciem własnej słabości. Z tej perspektywy Boga nazywa się Miłosierdziem. I nagle widzimy zjawisko podobne do tego znanego nam z prób teoretycznego ujęcia Boga: gdy chcemy „dostosować się” do ogromu Bożej dobroci swoimi zasługami, natychmiast odczuwamy dysproporcję; jest ona jednak jeszcze głębsza – gdyż przekracza nie tylko, w czym nic dziwnego, nasz moralny „profil” (który tworzą pozytywnie nasze zasługi), lecz i – nasze pragnienia!

Bardzo błądzą, naturalizują tajemnicę chrześcijaństwa ci, którzy ujmują Bożą łaskę jako jedynie „zaspokojenie” ludzkich pragnień. Boża dobroć wyprzedza nasze pragnienia – i niebotycznie je przewyższa. Choć i w ludzkich pragnieniach jest intuicja, że naprawdę uszczęśliwiające dobro musi być nieskończone.

Nasza kolekta opowiada bezbłędnie o Łasce. A w drugiej, wprost błagalnej swojej części w przejmujący sposób odkrywa dwie częste trudności naszego życia duchowego. Bywa ono bowiem krępowane niejako od zewnątrz, siłą narośli grzechów – gdy „sumienie lęka się”, a człowiek dręczy się, że „nie zdoła” wybrnąć ze swoich ślepych uliczek. Prosimy więc, by Łaska zastukała do nas po odpędzeniu prześladowczego oblężenia złych myśli. Bywa jednak i tak, że punkt trudności przesuwa się głęboko do wnętrza człowieka – do tego stopnia, że wygaszony zostaje sam instynkt wielkości, nadany człowiekowi przez Boga już w samym stworzeniu. To smutny moment, i nie tak rzadki: gdy człowiek nie ma już nawet odwagi prosić o coś wielkiego, naprawdę, po ludzku „królewskiego”, a ogranicza się do samych małych „szczęść”. Prosimy więc w kolekcie, aby Boże miłosierdzie „dodało” to, czego nawet modlitwa nie ośmiela się wyrazić.

Można też te ostatnie słowa rozumieć inaczej – nie w związku z przypadkiem wspomnianego „stłamszenia” wewnętrznego, lecz w kontekście odruchu pokory. Mowa wtedy o pięknym geście zaufania: już nawet nie będę się domyślał, co możesz i chcesz mi dać; co chcesz, to daj. Wszechmogący, wieczny Boże.

wtorek, 23 sierpnia 2011

W sercu Wszechmocy (X tydzień po Zesłaniu Ducha Świętego)


Na dziesiąty tydzień po Zesłaniu Ducha Świętego tradycyjny Mszał Rzymski przewiduje kolektę w następującym brzmieniu:
Deus, qui omnipotentiam tuam parcendo maxime et miserando manifestas : multiplica super nos misericordiam tuam; ut ad tua promissa currentes, caelestium bonorum facias esse consortes. Per Dominum.
Co można przetłumaczyć:
Boże, który ukazujesz swoją wszechmoc najbardziej w przebaczeniu i zmiłowaniu, pomnażaj nad nami Twe miłosierdzie, abyś nas, biegnących ku Twoim obietnicom, uczynił uczestnikami dóbr niebieskich. Przez Pana.

Jest to modlitwa bardzo stara: zna ją Sakramentarz Gelazjański z 1. połowy VIII w., a także Sakramentarz z Gellone (VIII w.) i Sakramentarz Praski (VIII w.), a potem wiele innych źródeł średniowiecznych.

W Mszale Pawła VI kolekta ta znajduje się w modlitwach z 26. Niedzieli Zwykłej, nieco zmodyfikowana, gdyż prosi się w niej nie o pomnożenie miłosierdzia, lecz o „nieustanne zlewanie łaski”.

Trzeba przyznać, że jest to kolekta, która zwłaszcza w swej pierwszej części mocno wykracza poza standard uroczystego przypomnienia utrwalonej oczywistości. Bożą wszechmoc pojmujemy przecież i dzisiaj – a może zwłaszcza dzisiaj, wciąż pod wpływem skażenia nowożytnym nominalizmem – jako nieograniczoną realizację mocy. 

Także w obecnym silnie w języku modlitwy Kościoła świecie pojęć Starego Testamentu wszechmoc Boża ukazuje się często w obrazach potęgi zdolnej do pognębienia przeciwników, aż do starcia ich na proch. Nowina o tym, że nad ubogimi pragnącymi żyć według przykazań Bożych stoi Wszechmocny Pan gotów rozbić sidła bezbożnych, jest niewątpliwie dobrą nowiną. A jednak Dobra Nowina wymaga więcej.

Nasza kolekta nie koliduje w żaden sposób z biblijnym obrazem wojującego Pana Zastępów – a jednak odsłania przed nami coś, bez czego obraz ten nie może wejść do ziemi obiecanej Nowego Przymierza: prawdę o tym, kto naprawdę jest Wielki i kto jest Mocarzem.

Modlitwa przypomina, że „najbardziej”, a więc w stopniu maksymalnym Bóg objawia swoją wszechmoc wtedy, gdy przebacza i udziela zmiłowania. Sięgnijmy dalej: Bóg okazywał się nam wszechmocny „najbardziej”, gdy umierał dla nas na Krzyżu, dając sobie otworzyć serce jako źródło zmiłowania nad nami.

Gdy to zrozumiemy, zdamy sobie sprawę, że z tą modlitwą przemówiliśmy wprost do Serca Bożego, nie popadając przy tym w zmanierowaną czułostkowość zbyt ludzkich, wyłącznie ludzkich wyobrażeń o cierpieniu Jezusa.  

Dalszy bieg modlitwy łączy potrzebę ludzkiego wysiłku („biegu” ku Bożym obietnicom), niezbędność Boskiego miłosierdzia (udzielanego nieustannie i obficie) – i wykraczający daleko poza krąg doczesności cel tego wszystkiego: bycie wprowadzonym w „dobra niebieskie”.

W tym ostatnim nie ma jednak automatyzmu przewidywanych skutków dobrego życia. Wszystko jest nadal łaską – dlatego choć to my biegniemy, tylko sam Bóg może nas „uczynić uczestnikami” nieba. Po raz kolejny ukazując się nam „najbardziej” jako Wszechmogący. 

niedziela, 14 sierpnia 2011

Modlitwa, która ma zmienić proszącego

W dziewiątym tygodniu po Zesłaniu Ducha Świętego Kościół modli się, w starszej formie rytu rzymskiego, słowami starożytnej kolekty:
Pateant aures misericordiae tuae, Domine, precibus supplicantium : et, ut petentibus desiderata concedas, fac eos, quae tibi sunt placita, postulare. Per Dominum.
Co można by przełożyć:
Niech się otworzą uszy miłosierdzia Twego, Panie, na modlitwy błagających; a żebyś udzielił proszącym tego, czego pragną, uczyń, aby prosili o to, co się Tobie podoba. Przez Pana.

Jest to modlitwa, która w tradycyjnym Mszale Rzymskim występuje dwukrotnie: nie tylko, jako kolekta, w IX Niedzielę po Pięćdziesiątnicy, ale i – jako modlitwa „nad ludem” w środę po IV Niedzieli Wielkopostnej. Jej geneza jest odległa: występuje już w rzymskim Sakramentarzu Gelazjańskim z pierwszej połowy VIII wieku (nawet wcześniej – w trochę zmienionej wersji w Sakramentarzu Leoniańskim z drugiej połowy VI w.), a potem znajdujemy ją w źródłach frankijskich i germańskich, ale także w rzymskich sakramentarzach czy mszałach z XI-XII wieku – a w końcu i w „mszale Kurii” z XIV, w mediolańskiej editio princeps z 1474 oraz w pierwszej edycji Mszału Rzymskiego św. Piusa V z 1570.

W Mszale Rzymskim zreformowanym w 1970 modlitwa ta jest nieobecna.

Jest to modlitwa, w której jej właściwy podmiot – Kościół – okazuje się mądrym mediatorem, ale jakże przy tym niezwykłym: mediuje pomiędzy „błagającymi” (z których sam jest złożony) i Panem (którego jest narzędziem na ziemi). Święty Kościół błagających oczywiście nie jest tutaj w sensie ścisłym czymś trzecim – a jednak gdy przemawia do Pana, mówi w imieniu ludzi, zaś zwracając się do ludzi, ma im dać jedynie to co otrzymuje od Pana. Im bardziej Kościół jest w takiej sytuacji, tym bardziej widoczna jest jego tożsamość Chrystusowa. To bowiem Chrystus jest jedynym Mediatorem.

Na czym polega ta mediacja? Najpierw Mediator przychodzi do Pana, czując jakby za sobą nacisk błagających. W pierwszym zdaniu modlitwy, wyrażonym w uprzejmym koniunktiwie, mamy usilną prośbę zwróconą do Boga – i to prośbę o jakby zmianę u Niezmiennego: pateant, „niech się otworzą”.

Mediator chce, aby błagania ludzi dotarły do otwartych „uszu miłosierdzia” Bożego. Obraz „uszu” Boga nie jest oczywiście wynalazkiem tej modlitwy – znajdujemy go już w Psalmach, rzecz jasna w kontekście prośby ludzkiej, która pragnie być usłyszana: Fiant aures tuae intendentes in vocem deprecationis meae (Ps 130, 2).
Do tej pory wszystko jest dość oczywiste: ktoś prosi, ktoś tę prośbę poleca uwadze tego, kto może ją spełnić. Tak to wygląda w sprawach ludzkich. Ale tym razem sprawa przybiera nieoczekiwany bieg.

Zwykle jest tak, że mediator sonduje, co można uzyskać. Próbuje przekonywać do racji tych, których reprezentuje. Ale mediator przemawiający w tej modlitwie czyni inaczej: o ile pierwsza część naszej kolekty postuluje pewne „poruszenie” w Bogu, a raczej w Jego nastawieniu wobec proszących – o tyle realna zmiana ma się dokonać właśnie w nich samych. Mediator zdaje sobie sprawę, że wypowiadana modlitwa nie ma sprawić, aby Bóg od tej pory patrzył łaskawie na błagających; nie, łaskawość Boga jest tu od początku założona, i modlitwa nie będzie jej wywoływała. A więc zmiana w Bogu nie jest potrzebna. Potrzebna jest zmiana w człowieku, w ludziach.

Zmiana, którą Bóg może sprawić: aby błagania ludzkie rezonowały pragnieniem tego dobra, którego Bóg chce dla człowieka, znając najlepiej drogi jego szczęścia.

Spraw więc, Panie, abyśmy prosili o to, co się Tobie podoba – abyś nam tego udzielał jako naszego upragnionego dobra. Tak, aby to obiektywne dobro, którego nie skąpisz, było także subiektywnie upragnieniem naszych serc.