niedziela, 25 września 2011

Mundet et muniat (XV tydzień po Zesłaniu Ducha Świętego)


Przeznaczona w starszej formie rytu rzymskiego na XV Niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego kolekta brzmi w oryginale:
Ecclesiam tuam, Domine, miseratio continuata mundet et muniat : et quia sine te non potest salva consistere; tuo semper munere gubernetur. Per Dominum.
Co przetłumaczymy na polski następująco:
Panie, niech ciągłe zmiłowanie oczyszcza i wzmacnia Twój Kościół; a ponieważ bez Ciebie nie może trwać zachowany od zepsucia, niech będzie rządzony zawsze Twoim darem. Przez Pana.

Niesłychanie bogata jest ta starożytna oracja, obecna po kolei we wszystkich głównych źródłach liturgii rzymskiej – i występująca także w mszale Pawła VI, choć tam relegowana na poniedziałek w trzecim tygodniu Wielkiego Postu. To, co w wielu innych modlitwach opisuje jednostkową kondycję chrześcijanina – chrześcijanina w świecie – zostało tutaj odsłonięte jako rdzeń nauki o Kościele, o Kościele w świecie: zawsze jest to rozwinięcie nauki o Łasce.

Przypomniano nam, w środku tej kolekty, że zachowanie Kościoła od zepsucia jest proporcjonalne do obecności w nim Jezusa. Ta logika nie jest dla nas zaskakująca – znamy ją z katechizmu. A jednak jak często trzeba o tym przypominać! Podmiot modlitwy – kościelne „my”, przemawiające równocześnie mocą Objawienia i doświadczeniem wieków – dobiera tu słowa bardzo starannie: nie chodzi mu jedynie o to, że Kościół potrzebuje towarzystwa Jezusa, Jego bliskości, poufałości z Nim – jako warunek wewnętrznego zdrowia, spójności, niezepsucia przedstawione zostaje coś, co wyrażono w koniunktiwie gubernet. Słowo niemal techniczne – z obszaru techniki spraw społecznych: zarządzanie. „Niech rządzi”.

Kto ma rządzić? A może co ma rządzić? Błagalny imperatyw tej modlitwy domaga się od Boga, aby Kościół był „zawsze rządzony Twoim darem”. To ostatnie słowo oddano w oryginale jako munus. Słownikowo tłumaczy się je dość różnie: danina, powinność, urząd (munus Petrinum – „posługa Piotrowa”!), dar, ofiara, przysługa… Słowo z jednej strony mające w sobie ciężar bardzo materialny, słowo „mocne” – ale równocześnie uskrzydlone bezinteresownością czy poświęceniem.

W kontekście chrześcijańskiej religijności tłumaczymy często munus jako: Łaska. Czy to Łaska ma rządzić Kościołem? Oczywiście jest to poprawne zdanie. A jednak tym razem powiedzmy inaczej: munus to dar. „Niech Kościołem rządzi zawsze Twój dar”.

A Dar to Osoba – gdyż Dar to jedno z imion należących do Trzeciej Osoby Boskiej: Ducha, Świętego, Daru. Niech zawsze Twój Kościół, Panie, będzie rządzony Duchem Świętym.

To bardzo składne, że w środku okresu „po Zesłaniu Ducha Świętego” modlimy się o nieustanne rządy Daru (danego w Pięćdziesiątnicę) w Kościele (objawionym tegoż dnia).

Wróćmy teraz do pierwszej frazy: niech ciągłe zmiłowanie oczyszcza i wzmacnia Twój Kościół. Nauczono już nas w innej modlitwie, że zmiłowanie to najmocniejsze objawienie Bożej wszechmocy. Co ma ono sprawiać na co dzień w Kościele? Połączenie dwóch oczekiwanych skutków jest znamienne: mundet et muniat, „niech oczyszcza i wzmacnia”. To ostatnie nieprzypadkowo kojarzy, w oryginale, obwarowanie lub zgoła wyposażenie w amunicję: w Kościele Bożym powinno być coś z acies bene ordinata, co nasi przodkowie tłumaczyli jako „obóz w szyku zbrojny”. Lecz do tego dochodzi słowo o koniecznym oczyszczeniu, bez którego obwarowanie staje się zaraz redutą obrony interesów i kolegów.

Starożytna modlitwa mówi nam wciąż bardzo wiele o Kościele, w którym żyjemy. Prosi o coś, co także dziś uznamy za pierwszorzędnie ważne: o Kościół równocześnie silny objawioną mu Prawdą dla świata i gruntownie przekonany o konieczności swego własnego oczyszczenia.

piątek, 23 września 2011

Nie po drodze (w dialogu z Wiśniewską)



Powiedzieli mi dzisiaj znajomi, że w „Gazecie Wyborczej” p. Katarzyna Wiśniewska pochyla się nad moim „ultrakatolickim” (jej ulubiony wobec mnie przymiotnik) poglądem, że ochrona życia nienarodzonych potrzebuje skutecznej polityki. Sprawdziłem w Internecie: rzeczywiście tak jest. Pani Wiśniewska pochyla się nade mną, ponieważ nadarzyła się gratka i można zdemaskować obłudę katolickich sojuszników PiSu: Wiśniewska stwierdza nie bez zadowolenia, że gotowi są zamilczeć sprawę ochrony życia, jeśli to szkodzi wyborczym interesom partii.
Tę obłudę lub małoduszność krytykuję od lat, lecz nie o tym chcę w tej chwili mówić. Podobnie, nie ukrywam, że martwi mnie postępowanie mediów skądinąd tak zasłużonych na swoim terenie jak tygodnik „Niedziela”, na którego łamach od lat, z pewnymi przerwami, publikuję. Jednak w tych wszystkich sprawach nie szukam sojuszników takich jak p. Wiśniewska, a jej ustawianie się tutaj w roli arbitra elegancji uważam za perwersyjne.
Ponieważ z tekstu w „GW” można by odnieść wrażenie, że mój artykuł – odsunięty ze względów „wyborczych” przez katolicki tygodnik – był jakimś jednostronnym uderzeniem w PiS, śpieszę wyjaśnić, że każdy w nim otrzymał swoje: Platforma – czerwoną kartkę za dyscyplinę proaborcyjną, niektórzy posłowie PO – plusa za osobistą odwagę, głosujący posłowie PiSu – plusa za dobre głosowanie, a kierownictwo PiS – duży minus za dopuszczenie do dużej absencji klubu w tym niezwykle ważnym głosowaniu. W którym zamiast radykalizmu postaw  należało zadbać o skuteczność polityczną. Rzecz jasna, więcej się oczekuje po partii zbierającej dziś poparcie także elektoratu konserwatywno-katolickiego niż po partii z „ziomalami” Nergala – stąd oczywista asymetria moich oczekiwań i większe wymagania od PiSu.
Pani Wiśniewskiej nie interesuje oczywiście moje żądanie skutecznej polityki dla cywilizacji życia – chyba jako zagrożenie, które po raz nie wiem który napiętnował ostatnio w swoim komentarzu Adam Michnik, zaniepokojony wsparciem ludzi Kościoła dla, jak rzekł cytowany tam abp Michalik, „partii niekoniecznie silnych liczbowo, ale wiarygodnych” i ostrzegając imiennie przed Markiem Jurkiem, który – o horrendum – jest za „zakazem aborcji nawet w wypadku gwałtu”.
Polskę zamieszkują ludzie o różnych poglądach. I na pewno różnię się fundamentalnie w poglądach z p. Wiśniewską. Jednak podobno jesteśmy oboje dziećmi jednego Kościoła – i dlatego w ubiegłym roku, gdy trafiło się, iż z p. Wiśniewską występowaliśmy w jednym panelu w warszawskim KIKu, pozwoliłem sobie zapytać ją publicznie, jak godzi wymogi chrześcijańskiego sumienia z funkcją redaktora gazety, która w ramach tzw. sprawy „Agaty” swoją upartą kampanią doprowadziła do tego, że jedno dziecko zabiło, mimo rozterek, drugie dziecko, nienarodzone (przypomnijmy też: z wydatną pomocą p. minister Kopacz). Odpowiedzi na to pytanie od p. Wiśniewskiej nie otrzymałem, ponieważ jeden z uczestników tamtego panelu, p. Marek Zając, zagroził, że na znak protestu przeciw mojemu pytaniu opuści salę. Ja jednak to pytanie podtrzymuję, a sumienie pojmuję jako miejsce uzasadnień moralnych, a nie carte blanche na wygodę bycia "prywatnym katolikiem".
Wiem, że p. Wiśniewska uważa – dawała temu wyraz publicznie – iż moja odmowa jakiejkolwiek współpracy z mediami Agory (po sprawie „Agaty”) to oznaka zgoła nieewangelicznego (!) zamknięcia, typowej dla „ultrakatolików” niechęci do dialogu. Ja pojmuję to zupełnie inaczej: w naszym specyficznym dialogu, Pani Katarzyno, moja nieobecność w „Wyborczej” jest także zdaniem skierowanym do Pani, którego sensu na pewno się Pani domyśla, zwłaszcza w kontekście pytania, które kiedyś zadałem.
Korzystając z okazji, chcę podziękować zarówno Stefanowi Sękowskiemu z „Gościa Niedzielnego”, jak i Marcie Brzezińskiej z portalu Fronda.pl – którzy poprzez swe teksty uznali za stosowne wyrazić wczoraj swoją podstawową katolicką solidarność ze mną w tym, co mi się ostatnio przydarzyło. Świat katolickich publicystów nie jest i nie musi być jednomyślny w bardzo wielu sprawach, na co dzień chętnie dyskutujemy, spieramy się nawet – ale solidarność w sprawach podstawowych jest marką naszego powołania.

sobota, 3 września 2011

Chwalebnie i bez urazy (XII tydzień po Zesłaniu Ducha Świętego)


W kolekcie obecnego tygodnia, używanej co najmniej od czasów najstarszych sakramentarzy rzymskich (zachowanej także w Mszale Pawła VI dla 31. Niedzieli Zwykłej), Kościół modli się:
Omnipotens et misericors Deus, de cujus munere venit, ut tibi a fidelibus tuis digne et laudabiliter serviatur : tribue, quaesumus, nobis ; ut ad promissiones tuas sine offensione curramus. Per Dominum.
Co można przetłumaczyć:
Wszechmogący i miłosierny Boże, z którego daru pochodzi, gdy wierni Twoi służą Ci godnie i chwalebnie – prosimy, udziel nam, abyśmy biegli do Twoich obietnic bez uszczerbku. Przez Pana.

Modlitwa ta zawiera w sobie trudne do przeoczenia podobieństwo do kolekty z X Niedzieli po Pięćdziesiątnicy Wielkanocnej – przede wszystkim przez użycie zwrotu o „bięgnięciu ku obietnicom”, ale także przez tak ścisłe połączenie, we wstępnym wezwaniu, wszechmocy i miłosierdzia (wiemy już, że to właśnie miłosierdzie jest najmocniejszym objawem wszechmocy).

Podobnie jak w wielu innych oracjach tradycyjnych, ich zwięzłość chroni przed przekształcaniem się modlitwy – mowy zwróconej do Boga – w udające modlitwę pouczenie ludu, faktycznie odwracające jego uwagę od odbywającego się właśnie „zwrócenia ku Panu”. Z tego powodu nie należy się spodziewać rozwiniętych objaśnień – co jednak nie przeszkadza temu, iż modlitwy te, kapiąc jak kropla po kropli, żłobią w duszach rysy typowe dla doktryny katolickiej. W przeważającej mierze chodzi o naukę o Łasce.

Kolekta z XII Niedzieli post Pentecosten w swej mowie do Boga powołuje się, jak wiele innych, na fundament religii nadprzyrodzonej: służba Bogu może realizować się tylko dzięki łasce Bożej, a więc na nic tu opieranie się na samej dobrej woli ludzkiej. Zwróćmy uwagę na coś, co można odczytywać jako odróżnienie jakby dwóch stopni tej służby Bożej: może być ona sprawowana „godnie” i „chwalebnie”.

Oczywiście te dwa przysłówki mogą tu być używane jako określenia bliskoznaczne, jak bywa w prefacjach („godne i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne…”) – jednak dają się także odczytać jako opisujące dwie odróżnialne kondycje. Tak jak w nauce Kościoła o sprawowaniu sakramentów: odróżnia się to, co (tylko) „ważne”, od tego, co (ponadto) „godne” (w ten sposób, że bywa, iż sakrament sprawowany jest „ważnie, lecz niegodnie”). W kolekcie jest jakby ciąg dalszy: służba Boża może być nie tylko godna – ale i chwalebna. Chwalebnie, laudabiliter, służymy Bogu dopiero wtedy, gdy służba ta faktycznie przemienia nas. Gdy jest nie tylko kultem (czymś, co oczywiście musi spełniać wymogi ważności i godności), ale i rzeczywistym uświęceniem, czyli owocowaniem w nas tego, iż dopuszczono nas do „rozumnej służby Bożej”, logike latreja.

W następującej potem prośbie pojawia się sprecyzowanie warunków naszego „biegu ku obietnicom” Pańskim: oby był on sine offensione. Jak to rozumieć – a więc i: jak to przetłumaczyć? Offensio to słowo, którego sens w polskich tłumaczeniach, zależnie od kontekstu, oscyluje między „uraza” i „obraza”. „Obraza” – „bez obrazy” – mogłoby sugerować, że to prośba o uchronienie od grzechu (który jest przecież offensio Dei, obrazą Boga). Jednak powiązanie tego słowa z sytuacją biegu podpowiada pewne bardziej „fizyczne” znaczenie – takie jakie mamy np. w Psalmie 90, gdzie mowa o tym, że ze zrządzenia Bożego aniołowie pilnują, abyśmy „nie urazili stopy o kamień”.

Prosimy więc o to, abyśmy w biegu do Bożych obietnic mogli uniknąć potknięć, szkodliwych dla nas samych, tak jak szkodą jest urażenie stopy o kamień. Chwałą Bożą człowiek – biegnący ku Obietnicy. Prosimy zatem o to, aby żadne potknięcie nie umniejszyło chwały Bożej.