piątek, 18 lutego 2011

Struktury realizmu


Dość często w ostatnim czasie wracała mi w pamięci fraza z wywiadu Krzysztofa Bosaka, który z ciekawą szczerością powiedział, iż jest młodym człowiekiem o poglądach konserwatywnych, wiodącym życie wielkomiejskiego singla. Uważam, że sformułował w ten sposób definicję pokoleniowego problemu: typowego napięcia między "poglądami" i "życiem".

Ale nie chodzi o trapiącą każdego grzesznika od zawsze rozbieżność "tego, co czyni" z "tym, co uznaje za dobro". Chodzi raczej o ciągłe napięcie między "tym, co wyznaje", a "tym, w jaki sposób żyje". Napięcie między etosem, który akceptuje i o wierność ktoremu autentycznie walczy w swoim życiu - a strukturami życia, w których codziennie jest.

O ile pamiętam, to Peguy rzekł, że nowoczesność to jedna wielka konspiracja przeciw duchowości. Odkrycie tego faktu skłania do nabycia "przednowoczesnych" poglądów. Kiedyś to było dość trudne - wygrzebywanie całej tej wiedzy, świadectw, kolorytów. Dzisiaj idzie raczej szybko, z szybkością internetowych surfów po hypertextach, wiodących po tagach "sarmacja", "kontrrewolucja", "antymodernizm" etc. A więc to idzie szybko, a u ludzi uczciwszych intelektualnie tylko trochę wolniej. Przetwarza się "duch".

Co z "ciałem"? Struktury życia codziennego rzadko nadążają za przebłyskami odkryć. Dlatego między te trudno zmienialne struktury życia i "przebudzonego" ducha wprowadza się bibułkę złudzeń przychylnych marzeniom ducha: oto jesteśmy wojownikami cywilizacji życia, oto bronimy krzyża, oto zwalczamy modernizm, oto jesteśmy dzikim wśród dzikich lub zniewalającą wśród zniewalających... Bibułki z wizjami życia. Duch wcielony w bibułki.

Bibułki mają to do siebie, że szybko się zużywają, przedzierają przy lada napięciu, o ile tylko prawdziwe, egzystencjalne. Wtedy po raz kolejny ta deprecha: "poglądy konserwatywne", a życie "wielkomiejskiego singla" (podstaw sobie do woli: "mama w pracy" etc.).

Gdy w VI w. zaczęła się epopeja benedyktyńska, jednym z pryncypiów tworzących naszą cywilizację okazała się "stabilitas loci", stałość miejsca. Przez nią benedyktyni "zatrzymali barbarzyńców", przyciągając ich wokół swoich klasztorów. Ale wcześniej sami musieli się "zatrzymać". To była struktura realizmu, na której zbudowano przez wieki wiele.

Gdy siadałem do tej notatki, miała być tylko rodzajem wydobycia własnych doświadczeń, z innego czasu. Rosłem jako jedynak, jak pączek w maśle inżynierskiej rodziny, dedykowany od początku "sprawom większym", z pozoru namawiany do życiowego pragmatyzmu, lecz tak naprawdę prowokowany codziennie do umiejętności swobodnego myślenia, "sztuk wyzwolonych", idealistycznych celów obwitych w nutę beztroski. Znam i wyzwoleńczy charakter tego stylu (doprawdy singlowskiego nawet w małżeństwie), i jego bezdroża.

Zastanawiam się, co spowodowało, że tak rozbudzony, egzaltowany duch mógł kiedyś rzeczywiście, zamiast bujać jak Ikar w oblokach, jak wolny elektron w podekscytowanym polu - odpocząć godnie na "łożu doczesności" (to znów Peguy), poczuć jak stoi na twardym gruncie, wcielony w mięso i kości, caro et ossa.

Moja lista struktur realizmu nie jest długa, choć kompletowała się latami. Że nasze dzieci (7 epopei ciążowo-porodowych...), to jasne. Że w związku z tym ciągłe skoki od pensji na koncie do pustych kieszeni po kilku dniach, to niezła musztra w pokorze. Że doświadczenie życia i śmierci, małego grobu na cmentarzu obok - to rzecz egzystencjalnie potężna, acz "przypadkowa". Ale że mieszkanie na przecięciu małomiasteczkowości z metropolią? Ale że to dziwactwo braku samochodu? Wszędzie na własnych nogach, ciągłe jazdy kolejką, autobusami, dookoła "zwykli ludzie" (jeden z różańcem, drugi z urbanówką...). Ale że codzienność parafii, z grupką ludzi pragnących porozmawiać - nie, nie o metafizyce Arystotelesa, lecz o... Katechizmie. Wolniej, coraz wolniej na drodze "osobistego rozwoju"... W końcu i to doświadczenie, że się jest sam wśród swoich.

Hmmm. Wszystko to, panie, "kula u nogi" w metafizyce ducha. Uwierające wcielenie. Bogu dzięki.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Sprawa jest prosta i bardzo przyziemna. Wieczne wynajmowanie mieszkania z nieustanną perspektywą szukania kolejnego nie sprzyja założeniu rodziny, a mówiąc wprost uniemożliwia je (choć trzeba przyznać, że rodzina mieszkająca pod mostem to wciąż rodzina). A tak bardzo wiele osób z pokolenia Bosaka.

Czy on osobiście ma swoje 4 ściany to inna sprawa. Jednak analizując tego typu singielskie deklaracje trzeba brać pod uwagę, że zjawisko singielstwa wśród osób z jego pokolenia jest powszechne ze względu na (1) zaporową cenę kredytów mieszkaniowych, (2) znakomicie utrudnione szanse na znalezienie stałej i w miarę normalnie płatnej pracy. Być może Bosak właśnie to miał ma myśli. Wprost, albo nie wprost (pod płaszczykiem bycia trendy ukrywa swoją niedolę, kto wie).

Gdy ktoś mówi np. "jestem konserwatystą, a moja żona pracuje od rana do nocy 5 dni w tygodniu, zaś naszymi dziećmi zajmuje się opiekunka" to może świadczyć po prostu o tym, że chce spłacić kredyt mieszkaniowy (który cudem dostał i bez którego nie miałby gdzie mieszkać) oraz nakarmić i ubrać dzieci. Setki tysięcy ludzi tak żyje.

Bez strawy i własnego kąta napięcie między "poglądami" a "życiem" przyjmuje postać napięcia między "życiem" a "ledwo-życiem". Konspiracja przeciw "duchowi" uderza tam, gdzie najłatwiej "ducha" zranić - w "ciało".

Pozdrawiam,
P.