niedziela, 8 marca 2015

Ratują i zarażają

Idę nadal tropem opowieści o benedyktynkach z Chełmna i Torunia w XVI-XVII wieku, piórem siostry Borkowskiej. Dzisiaj refleksja po lekturze rozdziału o Zofii Krowickiej. Dwie refleksje.

1. Dzieje klasztorów mniszek pokazują, jak wiele zależało (i zależy) od wierności jednostek - tej samej, którą w danej chwili uznalibyśmy za jedynie upór, ślepotę, może i próbę przebicia muru głową. Np. klasztor w Toruniu przetrwał tylko dlatego, że w grupie tamtejszych benedyktynek była taka jedna, która nawet po przejściu wszystkich innych na luteranizm pozostała katoliczką i mniszką. I nie dała się wyprosić z klasztoru, stopniowo przejmowanego przez radę miejską. Ta ostatnia benedyktynka nie była ani najświętsza, ani najmądrzejsza, na pewno miała poważne braki w formacji etc. Ale to ona jedna wytrwała - i przeniosła płomień dalej, aż poszedł tam znowu jak iskry po ściernisku.

2. A równocześnie: ta dzielna "ostatnia katoliczka" z klasztoru toruńskiego nie była przecież wolna od ambicji i ludzkich przywar. To także ona sprawiła, że gdy klasztor się odnowił, przyjmując nowicjuszki - tamtejsze mniszki zostały zarażone czymś w rodzaju poczucia wyższości i wieczną pretensją. Po prostu zaraziła je nieposłuszeństwem i rodzajem niechęci do matki Mortęskiej, rządzącej z Chełmna.

Czyż nie tak jest w życiu? Że bohaterowie w jednej sprawie bywają szkodnikami w sprawie innej?

Brak komentarzy: