Temat pasjonujący, czyż nie? Wybrałem się tam z wykładem o tym, czy polska filozofia potrafi być "służebnicą teologii politycznej". W sumie mówiłem o próbach budowania filozofii politycznej - realistycznej i chrześcijańskiej - na początku lat 90. przez Mieczysława Gogacza i o. M. A. Krąpca. Treści wykładu nie będę opisywał dokładniej - gdy będzie opublikowany, zasygnalizuję to tutaj. Mówiąc krótko: zwracałem uwagę, w jak dużym stopniu obaj mistrzowie tomizmu - w tym mój własny mistrz filozoficzny - znajdowali się na skrzyżowaniu rdzennej tradycji tomistycznej i "skrętu maritainowskiego". Być może jeszcze ważniejsze jest ich pójście - tutaj już pod naciskiem utrwalonej lektury Tomasza - w kierunku głównie moralizującego widzenia polityki (przy czym jest to oczywiście moralizm z fundamentem metafizycznym). Potrzeby filozofującej "fizyki politycznej" nie odczuwano.
Gdy przeglądałem niedawno, w związku z przygotowywaniem wykładu, książkę "polityczną" prof. Gogacza (Mądrość buduje państwo), uświadomiłem sobie, że jej warstwą najciekawszą jest osadzenie wykładu teoretycznego - w którym Autor czuje się najlepiej - w "konstrukcji dramatycznej" konfliktu między Christianitas i Rewolucją Francuską. U Gogacza jest to jakby archetyp wszystkich europejskich konfliktów współczesnych - jak u większości konserwatystów.(Co ciekawe, książka Gogacza powstawała na krótko przed tym, jak Jarosław Kaczyński w wywiadzie-rzece wygłosił diagnozę, iż z Markiem Jurkiem różni go stsounek do Rewolucji Francuskiej... Hmmm, i tak zostało, n'est-ce pas?). Gogacz jest egzystencjalnie bardzo solidarny z kulturą christianitas - za to w precyzującym wykładzie teoretycznym, projektującym "właściwą politykę", często jest bardzo blisko Maritaina i jego wizji chadeckich.
Wracając do sympozjum katowickiego. Z tego, co się naczytałem lub nasłuchałem, wnoszę, że droga do polskiej teologii politycznej jest jeszcze daleka. Jesteśmy w sytuacji, gdy formułowane są ciekawe myśli albo rejestrowane ważne elementy tradycji - ale to na pewno nie synteza.
Najczęściej widzianym gestem teologa rozważającego politykę jest gest moralizatorskiego roszczenia - roszczenia sprawiedliwości. Niestety zwykle dość teatralny - bo jakoś nie czuje się w tym realizmu "mowy prorockiej", powstającego na gruncie przekonania, że także w polityce rozstrzygają się sprawy życia wiecznego. Tymczasem teolog zwykle nie traktuje polityki jako rzeczywistości, traktuje ją wyłącznie jako matrix - i czasami decyduje się w tym matrixie "zagrać" jako moralista. Jednak czuje się w tym właśnie teatralizację (bo inaczej trzeba by po prostu uznać, że jest to skrajny idealizm marzenia, aby polityka toczyła się w sposób "apolityczny").
To zresztą nie jedyna postawa. Poza teatralnym gestem roszczenia mamy jeszcze fałszywy realizm pragmatyków - o którym mówił w orędziu pokojowym z 2007 Benedykt XVI. To typowa postawa politycznych chadeków. Chętnie demaskują teatralizm "proroków" - albo dla odmiany drapują ich w szaty fundamentalistów, integrystów. Dla "pragmatyków" czymś najbardziej niemoralnym jest bezkompromisowość, dyskwalifikująca w polityce jako "sztuce kompromisu". W tej logice postawa św. Tomasza More'a musi być nie do przyjęcia - lecz to on został ogłoszony przez Jana Pawła II patronem polityków... Taki patronat to nie tylko orientacja dewocyjna duszpasterstwa polityków, lecz także drogowskaz dla poprawnej teologii politycznej, nieprawdaż?
Poprawna teologia polityczna musiałaby przekroczyć zarówno abstrakcyjny moralizm, jak i fałszywy "realizm". W obu tych postawach jest jakieś umniejszenie polityki. Prawdziwa teologia polityczna musiałaby pozostać wierna zasadzie, że polityka to nie jest sfera, do której się wkracza, by wygłosić taki czy inny postulat (lub oświadczenie poselskie!) albo ubić taki czy inny interes - lecz że jest to sfera naturalna, chciana przez Stwórcę, w której Bóg potrzebuje "zdrowego powietrza" dobrych praw, aby zbawiać ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz