niedziela, 28 grudnia 2008

Czego nam brak w polskiej sferze publicznej (wypowiedź z 2003)

Był czas - rok 2003 - gdy uważałem za sensowne wzięcie udziału w ankiecie rozpisanej przez (początkującą) "Krytykę Polityczną". Dzisiaj uznaję to środowisko za przykład pewnego lewicowego ekstremizmu, przypominającego początkujących bolszewików - więc już bym raczej na ich łamy nie wszedł (no cóż, nie bywam na łamach, na których można dzielić miejsce np. z Leninem [tak jak unikam podobnych spotkań z fascynatami "brunatności"]). Natomiast podtrzymuję to, co wówczas napisałem, z poduszczenia redaktorów "Krytyki", na temat najpilniejszych potrzeb polskiego forum publicznego. Wciąż też twierdzę, że jednym z istotnych sprawdzianów inteligenckości jest zdolność do prowadzenia debaty, zwłaszcza tej oderwanej od bezpośrednich pożytków (np. politycznych) czy namiętności (też zresztą traktowanych jako jakiś pożytek) - za to sięgającej aż po nagrodę spojrzenia na prawdę. 
Tamten tekst sprzed lat wklejam teraz do blogu (z wyjątkiem fragmentu związanego ściśle z przebrzmiałymi okolicznościami czasu) z myślą o obecnej polskiej logosferze.

Czego brak w polskiej sferze publicznej

Ankieta „Krytyki Politycznej”

  

1. Zacznę tylko z pozoru skromnie: brak jest debaty (lub: debat). Kilka lat temu na pewno bym tak nie powiedział – zdawało mi się, że w końcu czego jak czego, ale dyskusji nie brak. Ale to najczęściej nie były – i nie są – debaty, spełniające podstawowe warunki racjonalnego sporu o prawdę. Coraz mniej środowisk stać na taką debatę – spokojną, choć nie beznamiętną; rzeczową, choć nie wąsko ekspercką; wolną, choć nie rozwydrzoną. Może jest tak dlatego, że zamiast szkół myślowych mamy ideologiczne plemiona? W każdym razie upadek debaty jest na pewno związany z postępującą stadnością naszego życia. Łaciński personalizm naszej kultury, kiedyś wygniatany przez bolszewię, w warunkach wolności odradza się zastanawiająco ospale. Ciekawe, że również tam, gdzie usiłuje się kultywować cywilizację łacińską, degeneracji ulegają najlepsze cechy owego personalizmu: osobiste poglądy stają się osobliwymi ekscentrycznościami, osobista odpowiedzialność przyjmuje postać łatwej osobności, trzymania się na boku, a osobista odwaga przypomina raczej żądzę adrenaliny lub mierzenia się z rozpaczą (a nie z przeciwnikiem!). Nie powiem, że to nasz polski charakter sarmacki – choć być może (jak zauważył niedawno Marek Jurek w swej analizie polskiej sceny politycznej) jesteśmy bardzo blisko czasów saskich. Natomiast nasi sarmaccy dziadowie z XVI-XVII wieku – oczernieni i wielcy - patrzą chyba na nas z dużym wyrzutem.

2.  A więc brak debaty. Ale po co debatować? Zwykłą logomachię potrafi i chce uprawiać byle pieniacz i socjopata. Żeby brać udział w debacie, trzeba mieć wyczuloną wrażliwość umysłu na prawdę, a nie tresowane formułki. Plemiona walczą do upadłego i rozpaczliwie w obronie swoich ideałów i… wodzów. Wyjść cało lub dołożyć innym – oto dzisiejsze horyzonty. Debata, żeby użyć słów Wieszcza, nie jest sztuką łatwą…

3. To ciekawe, ale mimo braku debaty nie brak w Polsce zdecydowanych poglądów i stanowisk. Oczywiście zasmucająco szybko – w jakimś powiązaniu z biednieniem społeczeństwa i jego wykorzenieniem z własnych tradycji  narodowych – rośnie brudna plama rzekomego „pragmatyzmu” i faktycznej bezideowości. Ale temperatura namiętności „dogmatycznych” jest wciąż wysoka – co cieszy. Natomiast niepokoi to, że ludzie ideowi, o zdeklarowanych poglądach najczęściej są zdolni jedynie do formułowania ogólnych manifestów – czasem rzeczywiście opisujących pewne tragedie moralne, czasem popadających w bardzo dalekie abstrakcje. Poniżej tego górnego „c” wszystko dla nich jest już brukiem, bliskim pogardzanego błota pragmatyzmu i zbyt twardym dla uskrzydlonej myśli, niepłodnej i niebrzemiennej. Cieszyłaby mnie w tym jednak domniemana bezinteresowność „ideologów”, młodzieńczy „idealizm” – ale praktyka (polityczna) uczy, że wielu takich jastrzębi wygłaszających górne frazesy ostatecznie woli raczej wtopić się w pogardzany tłum arywistów („dla bułeczki i masełka”…) niż zamieszkiwać w przeznaczonych im pustelniach, gdzie przynajmniej ich contemptus mundi miałby szansę przybrać cechę chwalebnej stałości.

4. Wspomniałem już o plemiennych wodzach. Bóg dałby, żeby wyrośli z nich – lub w ich cieniu – prawdziwi przywódcy! Na razie sam typ przywództwa jest poważnym brakiem: zamiast zachodniego (w sensie głębokiej genezy, a nie aktualnych wzorów) sposobu uprawiania działań zdefiniowanych wyznawanymi zasadami, mamy system „wtajemniczeń” (tworzący hierarchię) i „wiem, nie powiem” (tworzący autorytet). Być może przywództwo oparte na przejrzystości reguł i intencji – z dodatkiem zdolności koalicyjnej wobec konkretów dobra wspólnego – to np. dla świata polityki utopia rodem z gabinetów akademickich i sesji teoretyków. Ale tworzenie stronnictw raczej na autorytecie (charyzmacie) niż argumencie źle się kończy. Niestety w ślad za praktyką przywództwa manipulatorskiego idzie plaga chorobliwej społecznej podejrzliwości – skoro nie można wiedzieć, trzeba się domyślać, zbierać poszlaki. Jeśli to ostatnie staje się głównym sposobem rozeznania, zaczynamy budować zbyt wiele na skojarzeniach, podszeptach, pozorach.

5. Niebywale ważną rzeczą – last but not least – jest zakorzenienie elit czyli środowisk przywódczych, animujących debatę i wyprowadzających konkluzje. To kolejny brak, który wypada wspomnieć w tej ankiecie: zanika wiara w związek „elit” z życiem narodu. To prawda, że bolszewii udało się zaszczepić „masom” lekceważenie inteligencji, jej etosu. Ale również prawda, że sama inteligencja – najczęściej nowa inteligencja – więcej niż po trzykroć zapierała się swego narodowego powołania, a przede wszystkim wypierała się przed Czerwonym swego związku z „ciemnym” polskim Zaściankiem. Teraz nie ma się co obrażać na Zaścianek, że się po swojemu wyemancypował, poznał siłę swego głosu (także w eterze) i wydelegował swoich własnych przedstawicieli do Warszawki. Martwić należałoby się raczej tym, czy ten Zaścianek nie przypomina bardziej opuszczonego pegieeru – ale akurat tym mało kto z elit się martwi. Wolą żyć w atmosferze „zagrożenia ksenofobią” (to im daje poczucie misji cywilizacyjnej) – a Zaścianek też zasmakował w atmosferze „zagrożenia zdradą elit”. I tak żyją oddzielnie głowa i tułów.

...

Zapytano o braki – stąd ten krytyczny i ciemny ton mojej odpowiedzi. Obok tego istnieją różne motywy nadziei i szlaki odbudowy. Nad brakami zastanawiamy się tylko po to, aby im zaradzać. Nie po to, by wpadać w kolejną desperację.

Brak komentarzy: