Byłem wczoraj - trzeba rzec: w nocy, bo już po północy - w Konfrontacji Doroty Gawryluk w Polsacie. Był dr Jarosz, lekarz, prof. Łuków, etyk z UW, ks. Kloch, rzecznik KEP, a ja jako "teolog" (ale jednak nie jako Milczarek). Rozmawialiśmy - o niczym. To znaczy nie, był temat jasno określony, którego wszyscy się trzymaliśmy - ale sam temat to jedno wielkie nic: "testament życia". Mówi się o nim od kilku dni, ale nadal nikt z mówiących nie wie, o czym ma mówić. Zupełnie rozumiem jednego z dziennikarzy telewizyjnych, który poza wizją powiedział mi: Bo tak szczerze to nie wiem, po co Gowin wrzucił te kilka zdań o tym "testamencie" - czy tylko po to, żebyśmy o tym teraz rozmawiali domyślając się co też miał na myśli?
Z braku laku dobra fantazja. W mediach niemal wszyscy fantazjują na temat pomysłu Gowina. Ojca chłopca, który stracił na jakiś czas przytomność, pyta się czy byłoby lepiej gdyby syn podpisał "testament" - a ojciec ze strachem, zupełnie zrozumiałym po takim pytaniu, zarzeka się, że syn nigdy czegoś takiego nie powinien podpisywać. W podtekście mamy więc przekaz taki, który zresztą zwerbalizował Marcin Król w "Dzienniku": w całej tej sprawie efektem ostatecznym będzie ułatwienie lekarzom decyzji o odłączaniu od aparatury pacjentów, którzy nie okażą się dostateczne "rokujący" lub których rodziny nie będą dość obrotne w argumentowaniu, iż ich krewniak zasługuje na wysiłki dychawicznej służby zdrowia. Obok intelektualnej estetyki obecnej w wystąpieniach Gowina istnieje właśnie ten realistyczny kontekst sprawy.
Przede wszystkim jednak nie wiemy - nie wiemy, nie wiemy, nie wiemy - co konkretnie nam się proponuje. Czy chodzi o oświadczenie, iż "w przypadku gdybym nie rokował dajcie sobie ze mną spokój" - czy może o wyjaśnienie, iż "jeśli nie będziecie w żaden sposób mogli mi pomóc w życiu, nie przeszkadzajcie mi umrzeć". To pierwsze to eutanazja, akt nieludzki - to drugie to przekreślenie tzw. uporczywej terapii, w pełni zrozumiałe. Jednak nawet w tym drugim przypadku - nie bardzo rozumiem, dlaczego tego faktycznie niepotrzebnego dręczenia umierających nie można wykluczyć jednym ruchem, zamiast gromadzić karteczki. Przecież tak czy siak decyzjębędzie musiał podjąć lekarz.
Rozmowa w programie była spokojna. Jednak zapewne gdybyśmy rozmawiali dalej, wyszłoby szydło z worka: gdy prof. Łuków mówił, iż lekarzom potrzebne jest zapoznanie się z wolą pacjenta, aby wiedzieli co mają robić - zbliżaliśmy się do perspektywy zgoła niepokojącej: lekarz jako zwolniony z instynktu moralnego i sumienia wykonawca, czasem egzekutor, "woli pacjenta". Jednych ratuje, innym "pomaga odejść". Nie wiem, czy to miał na myśli etyk z UW, ale w sumie nie zdziwiłbym się gdyby o to też chodziło. To zaś oznacza, że w praktyce przekreślamy uniwersalizm powołania lekarskiego, ten Hipokratesowy, nakazujący zawsze bronić życia. Lekarz staje się technikiem, zdolnym do manipulowania naszym organizmem w tę czy inną stronę. Brrrrrrr......
Nazwa "testament życia" pięknie brzmi - ale na razie sprawa ta przynosi same diabelskie zamieszania: gdy nie wiadomo ani co, ani kto, ani po co - nie wiadomo kto może mówić nie wiadomo co. Tylko po co? W tym sęk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz