poniedziałek, 1 grudnia 2008

Sposób na życie (3)

Wojciech Bąk - był taki poeta: zaczął obiecująco dla wszystkich, potem zawiódł salon skamandrycki swoim katolicyzmem ("to już nie poziom"), no a następnie, już po wojnie źle skończył. Gdy w latach 80. ukazał się spory wybór jego poezji, mocno weń wszedłem, w ramach swoich ówczesnych przechadzek po nieznanym ogrodzie tzw. literatury katolickiej. 

Bąk ma m.in. taką patetyczną modlitwę Zamień Twe oczy, która, jak miód pszczoły, przyciąga entuzjazm niektórych patetycznych dusz - jest w jej kulminacji prośba, aby "okrutny, miłowany Bóg" gdy tylko uzna służbę człowieka za spełnioną bądź już po prostu niepotrzebną, "rzucił na śmieci" taki stępiony "miecz". "Jak zawsze rzucasz serca sług..."

Odłożmy na bok literacką moc i niemoc tej poetyckiej frazy: w jej środku jest prawda - celowo wyostrzona do granic wytrzymałości, coś z ofiary Abrahama - prawda, z którą trzeba się mierzyć od początku każdej pracy "w imię Boże" - i od której zwycięstwa zależy sens tej pracy, wytrwanie w niej, być może pewien aspekt jej skuteczności. "On ma wzrastać, a ja się umniejszać" - pięknie brzmi, prawda? Bąk mówi to samo, ale chciałby to przenieść w konteksty rycerskiego etosu "oddania życia za Sprawę".  Prowadzi każdego "rycerza" do zgody na to, iż ma się umniejszyć totalnie i skutecznie - kiedyś lub może i w tej chwili, a może właśnie w momencie gdy zdawało się, iż będzie czas na świętowanie zwycięstwa w przyjaznym gronie.

Czy jednak mamy prawo prowokować Boga tym mówieniem Mu o Jego "okrucieństwie"? Oto jest ten skraj tajemnicy, w którą wszedł nasz Przewodnik, tak wewnętrznie Boski i tak nieodwracalnie ludzki: Eli, Eli, lema sabahtani! Bąk poszedł tą drogą w swym poetyckim ujęciu tej sprawy. Ja to odczytuję jak radykalizm ksiąg karmelitańskich, albo jak mocne frazy "rycerskie" tradycji ignacjańskiej. Zawsze to do mnie mocno przemawiało.

Jednak ile razy trzeba sobie przypominać o prawdzie tych wszystkich słów - ile razy, aby o niej nie zapomnieć wtedy, gdy są naprawdę potrzebne, jeśli są? W szkole Karmelu mówi się o tym etapie bliskości z Bogiem, w którym uzyskał On w duszy pełną zgodę na wszystkie Swoje wyroki - ale jeszcze nie wytworzył w umyśle człowieka jasności widzenia, że tak będzie lepiej rzeczywiście, także dla człowieka. Ekstaza zgody na śmierć odbiegła od naturalnego, wszczepionego przez Stwórcę, szukania szczęścia: wola zgadza się na "przybijanie","unieruchamianie", "unicestwianie" - a rozum jeszcze nie ma siły oczyścić tej zgody z rdzy nieeleganckiego, ostentacyjnego doloryzmu. To wysoka tama - spiętrzenie w gotowości na Krzyż musi być wysokie, choć potem ma się okazać, że zebrane wody popłyną drogą życia, nowego życia. Vidi aquam.

Zanim jednak to nastąpi, nie ma innego wyjścia, innego przejścia: trzeba znaleźć się zwycięsko w koszmarze, który Pan pozwala roztoczyć Swemu przeciwnikowi dla naszej próby. Wewnątrz tego koszmaru ma nastąpić owo zbawienne "cyk": wola ludzka ma wrócić w staw Bożej woli, wcześniej wybita grzechem.

Ma rację Bąk, jego myśl jest wierna Wcieleniu i łasce uczestnictwa w Krzyżu. Czy jego życie poszło za tą modlitwą? Requiescat.

Brak komentarzy: