piątek, 7 marca 2008

Dobro i dobra

Ludzką skłonnością jest stygmatyzowanie tego, czego sobie odmawiamy - przez jakąś niechęć albo nawet pogardę. To oczywiście zupełnie zrozumiałe, gdy chodzi o rzeczy po prostu złe - ale ma miejsce także w przypadku jakichś dóbr. Mam jednak np. przyjaciela, który od lat jest abstynentem - przekonanym i naprawdę wiernym swej przysiędze - który równocześnie nie popadł w ten charakterystyczny dla wielu abstynentów rodzaj antyalkoholowej goryczy. I w ten sposób jest dla mnie dużym zbudowaniem: gdy widzę, jak na przyjęciach odmawia trunków zawsze z takim wyraźnym zrozumieniem dla ich dobrego smaku i - by użyć tu nauki biblijnej o winie rozweselającym serca - wartości duchowych. A nie z typowym dla abstynentów snuciem pieśni o szkodliwości picia. Kto chce niech to nazwie pięknym franciszkanizmem.

Przypomniało mi się to a propos niedawnych lektur zajęciowych z filozofii średniowiecznej. Czytaliśmy "De consolatione" Boecjusza. Tam w trzeciej księdze jest wykład Pani Filozofii o tym, dlaczego rzeczy materialne, zaszczyty, sława, władza, rozkosze itp. nie mogą być właściwym szczęściem człowieka. Boecjusz mówi klarownie, argumentuje sprawnie - i co ciekawe nigdzie nie zaperza się i nie obrzydza sobie tych dóbr mniejszych niż Bóg. To jest ta klasa: znać wartość spotykanego dobra - i wiedzieć, że te prawdziwe dobra są po prostu mniejsze niż Dobro, które Bóg przewidział dla głodu człowieka i godności chrześcijanina.

A jednak nie wszyscy wymowni święci tak właśnie mówią - popatrzcie tylko na św. Augustyna, jak często sieje contemptus mundi. Może więc to jest inny realizm: że większość z nas, aby przekonać się do Dobra największego i wiecznego, musi na takim czy innym poziomie awersji - "znienawidzieć" te mniejsze i nietrwałe? Jeśli tak, to jest to oczywiście właściwa transakcja psychologiczna ułatwiająca wytrwanie w Dobru. Ale fakt faktem: dobra tego świata, chciane i stworzone przez Boga, nie są winne naszych rozterek. Zło rodzi się w sercu.

Brak komentarzy: