Jak dobrze, że mamy Wielki Post - i jak dobrze, że mamy dzieci, którym czyta się także pobożne książki o sprawach podstawowych! Czytamy więc wieczorami taką "lekturę pobożną", która znowu uczy mnie pokory: bo ja myślałem, że jest dla dzieci za trudna czy zbyt sucha - a tymczasem dzieci codziennie o nią proszą, a ten "suchy" tekst okazał się zgrabną medytacyjną gawędą wprowadzającą we wszystkie prawdy chrześcijaństwa, opowiadane w drodze do Komunii świętej. Jak się okazało, znała dobrze sekret dziecięcej ciekawości autorka, matka Mary Loyola! Teraz czytam ją głośno - nieraz zżymając się nieco nad tym czy owym, ale wciąż podziwiając przejrzysty rdzeń wykładu.
Piszę o tym także dlatego, że czytając kilka dni temu rozdział o dzieciństwie Pana Jezusa, nauczyłem się z tej miejscami nieco fantazjującej i idealizującej gawędy rzeczy, którą przecież powinienem znać już od dawna, co najmniej od czasu lektury chrystologicznego traktatu św. Tomasza (na studium wojskowym UW w roku 1988!): że materiał wyobraźniowo-pojęciowy używany przez Chrystusa w Jego dorosłym nauczaniu pochodził z Jego dziecięcego i młodzieńczego doświadczenia z Nazaretu. Zwykle mówi się, że wszystkie te typowe dla życia w Palestynie porównania, symbole itp. zostały dobrane tak, aby były zrozumiałe dla słuchaczy Pana - i to jest prawda, ale ta prawda ma i inny aspekt: Pan używał po prostu swojego ludzkiego doświadczenia, z niego wydobywał kształty dla swych nadprzyrodzonych logosów. Cóż bardziej naturalnego, cóż bardziej ludzkiego?
To przecież jest jedna z tych konsekwencji tego, że Słowo stało się ciałem! Że Pan, skoro już przyjął naszą ludzką naturę, chodził jej drogami. I właśnie tak: mając wszelką wiedzę Boskiej osoby, a także wszelki udział ludzki w tej wiedzy - chciał przecież uzależnić się także od całego trudu uczenia się, od fascynacji odkrywaniem świata, od dyskursu ludzkiej myśli. To zdaje się tak proste - a przecież nawet św. Tomasz musiał się w tej sprawie sam poprawiać (bo początkowo sądził, że Chrystus nie używał ludzkiej wiedzy doświadczalnej, skoro i tak wszystko wiedział skądinąd). Potem, już w "Sumie Teologii" Akwinata rozmyśla i o tym, czy Pan Jezus się dziwił - i z gracją scholastycznych dystynkcji odpowiada w końcu, że owszem, tak, nawet się dziwił (mimo że zdziwienie wynika z początkowej niewiedzy!), wtedy gdy dopiero stopniowo uczył się świata na drogach doświadczania i odkrywania, a jego doświadczalna wiedza rozwijała się.
Takie autokorekty są potrzebne nie tylko Akwinacie. Każdy z nas - którzy wyznajemy, że Syn Boży stał się człowiekiem, prawdziwym człowiekiem - miewa taki punkt, w którym w praktyce są kłopoty z tym Człowieczeństwem. Czasem widać to wyraźnie, a czasem dopiero po przyjrzeniu się dokładniej. Każdemu potrzeba Chalcedonu: wyjaśnienia, że Bóstwo i człowieczeństwo są tu zjednoczone, bez zmieszania i bez rozdziału.
Piszę o tym także dlatego, że czytając kilka dni temu rozdział o dzieciństwie Pana Jezusa, nauczyłem się z tej miejscami nieco fantazjującej i idealizującej gawędy rzeczy, którą przecież powinienem znać już od dawna, co najmniej od czasu lektury chrystologicznego traktatu św. Tomasza (na studium wojskowym UW w roku 1988!): że materiał wyobraźniowo-pojęciowy używany przez Chrystusa w Jego dorosłym nauczaniu pochodził z Jego dziecięcego i młodzieńczego doświadczenia z Nazaretu. Zwykle mówi się, że wszystkie te typowe dla życia w Palestynie porównania, symbole itp. zostały dobrane tak, aby były zrozumiałe dla słuchaczy Pana - i to jest prawda, ale ta prawda ma i inny aspekt: Pan używał po prostu swojego ludzkiego doświadczenia, z niego wydobywał kształty dla swych nadprzyrodzonych logosów. Cóż bardziej naturalnego, cóż bardziej ludzkiego?
To przecież jest jedna z tych konsekwencji tego, że Słowo stało się ciałem! Że Pan, skoro już przyjął naszą ludzką naturę, chodził jej drogami. I właśnie tak: mając wszelką wiedzę Boskiej osoby, a także wszelki udział ludzki w tej wiedzy - chciał przecież uzależnić się także od całego trudu uczenia się, od fascynacji odkrywaniem świata, od dyskursu ludzkiej myśli. To zdaje się tak proste - a przecież nawet św. Tomasz musiał się w tej sprawie sam poprawiać (bo początkowo sądził, że Chrystus nie używał ludzkiej wiedzy doświadczalnej, skoro i tak wszystko wiedział skądinąd). Potem, już w "Sumie Teologii" Akwinata rozmyśla i o tym, czy Pan Jezus się dziwił - i z gracją scholastycznych dystynkcji odpowiada w końcu, że owszem, tak, nawet się dziwił (mimo że zdziwienie wynika z początkowej niewiedzy!), wtedy gdy dopiero stopniowo uczył się świata na drogach doświadczania i odkrywania, a jego doświadczalna wiedza rozwijała się.
Takie autokorekty są potrzebne nie tylko Akwinacie. Każdy z nas - którzy wyznajemy, że Syn Boży stał się człowiekiem, prawdziwym człowiekiem - miewa taki punkt, w którym w praktyce są kłopoty z tym Człowieczeństwem. Czasem widać to wyraźnie, a czasem dopiero po przyjrzeniu się dokładniej. Każdemu potrzeba Chalcedonu: wyjaśnienia, że Bóstwo i człowieczeństwo są tu zjednoczone, bez zmieszania i bez rozdziału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz