poniedziałek, 10 marca 2008

Po "Przemienieniu"

Pisałem ostatnio o najnowszej książce Twardocha - "thrillerze esbeckim a la Forsyth" (Dukaj). Właśnie ją skończyłem czytać. Wciągnęła mnie, zaintrygowała... Ale w samym końcu pojawia się, moim zdaniem, za dużo fajerwerków, które w pewnym momencie zaczyna się przyjmować jak zjazd narracji realistycznej w fantastykę.

W ostatniej chwili autor otwiera za dużo tajemnych szufladek lub za szybko odkrywa kolejne "drugie dna", a przez to trochę przepala i tak sensacyjną akcję. Ze swoją czerwoną alfą główny bohater jest już i tak jak Pan Samochodzik - a tu nagle zza rogu wyłaniają się... coś jakby templariusze!

A więc nadmiar efektów? Autor przeszarżował z tymi wewnątrzesbeckimi tajemnicami? Takie to robi wrażenie. Z drugiej strony może by tak, że to my, czytelnicy, jesteśmy przypadkiem testowani na zdolnośc przyjmowania barwnych sugestii - w jednym z ostatnich dialogów otrzymujemy sygnał, że te wszystkie "inicjacyjne" konstrukcje i szarady to tylko elementy dekoracji budowanych przez analityków sowieckich, którzy po prostu zrozumieli potrzebę tworzenia fantastycznych narracji dla manipulowania różnymi "wrażliwościami". Na zasadzie: dać każdemu oczekiwane przez niego poczucie uczestnictwa w wielkiej misji: zreformować Kościół, przywrócić Europie jej wzniosłe cnoty, ustanowić Ład...

Jestem przekonany, że sztuka gospodarowania ludzkimi zasobami ideowości to umiejętność intensywnie doskonalona w latach 80. przez służby przewidujące "transformację" - i w tym punkcie książka Twardocha jest dobrym ćwiczeniem wyobraźni.


Brak komentarzy: