czwartek, 16 października 2008

MEMO3: W środku lasu (1982)

To było na obozie harcerskim warszawskiej Czarnej Jedynki w Starym Osiecznie, w sierpniu 1982, w pierwsze lato po wprowadzeniu stanu wojennego. W Jedynce, mimo różnych intensywnych sporów ideowych, nigdy nie było wątpliwości, że w niedzielę idzie się na Mszę. Tym razem miała być Msza polowa, niedaleko podobozów. 

Na sporej polanie ustawiono zaimprowizowany "ołtarz" - którym był faktycznie zrobiony przez harcerzy stół z drzewa, używany w namiocie samej komendy szczepu. To dobrze opisuje tamtą atmosferę i naszą liturgiczną (nie)wrażliwość wdrukowaną przez duszpastertwa młodzieżowe - a równocześnie nieudawany entuzjazm. Ale idźmy dalej: Mszę przyjechał odprawić dla nas ksiądz wyznaczony przez miejscową kurię. Okularnik, młody jakby niedawno po święceniach, robiący wrażenie skupionego księdza (wyczuwalna różnica na tle wielu "równiachów", których wówczas było coraz więcej). 

Mam w pamięci wyjaśnienie, że ksiądz na tę Mszę polową uzyskał zgodę z kurii - krzepiący znak, że jesteśmy tu pod opieką Kościoła. Msza była śpiewana - po harcersku, tzn. przy gitarach (znów zgrzyt...), z melodiami Katarzyny Gaertner (miały to do siebie, że było w nich odległe wspomnienie gregoriany). Ale z tej Mszy zapamiętałem zwłaszcza jedno - i do dziś mi się ona z tym kojarzy: dostrzegłem, że na zaimprowizowanym ołtarzu ksiądz ustawił krucyfiks. Był naprawdę niewielki - a jednak natychmiast przykuł uwagę, bo to było coś... no niezwykłego, tak to trzeba powiedzieć. 

W kościołach, do których chodziłem w Warszawie w ciągu roku, krucyfiksy nigdy nie stały na stołach-ołtarzach - albo jako krzyże procesyjne stały gdzieś obok, albo wisiały jakoś w głębi, albo po prostu sprawiały wrażenie jeszcze jednego elementu dekoracyjnego prezbiterium. I dlatego, tak szczerze, mimo wszystkich katechizmowych nauk jednak nie kojarzyłem Mszy tak wprost z Ofiarą Krzyża. Kojarzyłem ją przede wszystkim z Wieczernikiem, a Krzyż był jakoś trochę na zewnątrz tego pakietu podstawowych mszalnych skojarzeń, ukształtowanych przez katechezę i obraz prezbiterium, zachowania celebransa. Trochę tak, jakbyśmy we Mszy wracali do Wieczernika, aby spożyć Komunię św. A Krzyż? To była jakaś rzeczywistość, o której w mglisty sposób myślało się, że była niezbędna, abyśmy mogli spożywać Komunię w naszych wieczernikach. I tyle.

A tu nagle - na ołtarzu krzyż. Przyznam się bez bicia, że sądziłem, iż to jest jakaś prowizorka w związku z polowym charakterem tej Mszy, może po prostu gest pobożności księdza - ale pamiętam też wyraźnie, że pomyślałem, iż tak mogłoby być zawsze - nie wiedziałem, że tak wygląda zaniedbywana normalność liturgiczna, prawo Kościoła opiekujące się duszami słabych, mniej zorientowanych, szukających pouczenia w swej wierze. Z tej Mszy pozostała wracająca potem przez lata tęsknota za tą "drobnostką": krzyżem na ołtarzu.  Za znakiem Ofiary w samym środku tej cudownej Akcji, której powagę podważają wspólnie sceptyk, trefniś i mądrala.

Brak komentarzy: