Tym razem będzie o wielu Mszach - ale takich, po których zostało mi wspomnienie łączne, rozmyte co do konkretów tej czy innej daty.
To były Msze odprawiane w każdy czwartek w kościele pokarmelickim na Krakowskim Przedmieściu. Przełom lat 80. i 90. bardzo mocno mi się z nimi kojarzy - tydzień w tydzień śpiewałem tam chorał w utworzonej właśnie świeckiej scholi prowadzonej przez ks. Kądzielę.
Zbiegają się w związku z tym dwa nurty wrażeń. Pierwszy to pamięć o potężnym wpływie formacyjnym śpiewu gregoriańskiego: jeśli ktoś nie traktuje go jako przedmiotu tylko artystycznej stylizacji i perfekcjonizmu, ten medytacyjny śpiew ma moc przenikania do szpiku kości. Nigdy nie nauczyłem się czytać neum - śpiewałem zawsze z pamięci, ale pamięć miałem wtedy dosłownie przepełnioną tymi natchnionymi melodiami, były one ze mną i we mnie całymi dniami. Jednak dopiero na próbach scholi czuliśmy się tak jak powinniśmy: stawaliśmy się pudłami rezonansowymi Muzyki pełnej Słowa - za to w czasie Mszy, na chórze dochodziła do tego obawa własnej niemocy, niedostatku.
Jest jeszcze drugi nurt wspomnień, który z tymi Mszami się zazębił nie tylko czasowo: jest to wrażenie kontrastu między prostą i głęboką duchowością przebijającą ze śpiewanych tekstów, karolińskich czy innych, a tą zamąconą i przeinterpretowaną duchowością, w której żyliśmy na co dzień. Kiedyś, najpóźniej w pokoleniu naszych rodziców odklejono nas od starego dziedzictwa - my buntowaliśmy się przeciw temu zerwaniu, ale ono działało: już nie byliśmy wewnątrz tamtego świata, staliśmy obok z poczuciem możliwości dystansowania się natychmiast do wszystkiego co okazywało się zbyt dotkliwe.
Nasłuchałem się wtedy Drugiej Modlitwy Eucharystycznej po łacinie - pod tym względem te gregoriańskie celebry nie odstawały od zwyczajności posoborowej (za mojej bytności Kanon rzymski był odmawiany raz jeden - a celebrans poprzedził to wydarzenie specjalną zapowiedzią: "dzisiaj dla podkreślenia naszej więzi z papieskim Rzymem użyjemy Pierwszej Modlitwy Eucharystycznej").
Stojąc na chórze i wędrując spojrzeniem przez nawę ku prezbiterium, jakby przepływając obok figury anioła na granicy tych dwóch stref, myślałem nieraz, że muszę znaleźć sposób, aby wyrazić wdzięczność Księżom, którzy o tę Mszę łacińską dbali, utrzymali ją po przeniesieniu Seminarium na Bielany - i podarowali nam, młodym ludziom, którzy wtedy nigdzie indziej nie mieli sposobności "złapać kontaktu" z naszym odepchniętym dziedzictwem. Okazji podziękować nie było - ale obowiązek wdzięczności pozostał. Bóg zapłać.
2 komentarze:
mała uwaga, kościół na Krakowskim, z tego co się orientuję jest pokarmelicki, a pokamedulski to ten, na Bielanach.
Dziękuję za poprawkę - oczywiście tak, pokarmelicki. :) To przejęzyczenie, już poprawiam. Pisząc tę notkę - w metrze - musiałem chyba mieć głowę rozdętą rozproszeniami "jak karmelicka bania". :)
Prześlij komentarz