niedziela, 12 października 2008

Pocieszenia łódzkie

Odwiedziłem wczoraj Łódź - po dobrych paru latach przerwy. Przyjąłem zaproszenie do panelu "Dziennikarze o Janie Pawle II" - i przy stole panelowym byłem jedynym niezbyt-dziennikarzem (bo bywam publicystą, ale nigdy w żadnym wielkim medium nie pracowałem i z żadnym nie jestem w stałych koneksjach). Obok siedzieli: prowadzący Marek Zając, i współuczestnicy: ks. Adam Boniecki i ks. Kazimierz Sowa - widać więc, że organizatorzy pomyśleli o mnie jako o "altera pars".

To spotkanie uważam za początek ciekawej rozmowy - którą zainicjował red. Zając: o fragmentaryczności medialnego przekazu o Janie Pawle II i o tym, jak dziedzictwo janowopawłowe będzie naturalnie filtrowane przez bieg życia i kolejne rekonstrukcje pamięci. Zaczęło się od przypomnienia przez Marka Zająca atmosfery w dniach śmierci... Sługi Bożego Piusa XII. Czy ktoś pamięta jeszcze dzisiaj, jak wielki i spontaniczny był odruch smutku i żałoby po tym papieżu? Aż trudno w to uwierzyć, że po latach mamy "kontrowersyjnego papieża" lub wręcz "papieża Hitlera"! A więc jak to będzie po latach z podziwianym dziś powszechnie Janem Pawłem II?

Mówiłem m.in., że oczywiście w interpretacji pontyfikatu JP2 zaznaczyła się mocno stronniczość komentatorów - ale wszystkiego bym na media nie zrzucał. Tzw. "gesty profetyczne" Papieża (Asyż, Synagoga rzymska...) to są wydarzenia, w których interpretacji od początku był wielki margines dowolności: od rozpoznania tego w kategoriach ortodoksji - do wizji odlatujących zupełnie poza naukę Kościoła, poza Ewangelię. Myślę, że czasami nawet najlepsza wola dziennikarska nie wystarczyła, by zrozumieć dokładnie i przekazać wiernie. Ktoś mi potem podpowiadał, że np. dla muzułmanów ucałowanie Koranu przez JP2 było gestem jednoznacznego uznania świętości tej księgi - a my wiemy skądinąd, z tekstów Papieża, że był to co najwyżej gest jakiejś wylewnej życzliwości do ludzi, z którymi się spotkał. Jak widać, intencje komunikatu nie zawsze dawały się łatwo uchwycić.

Ks. Boniecki opowiadał bardzo ciekawie o zmieniającej się przez lata atmosferze wśród dziennikarzy w Rzymie. Ja miałem chwilami wrażenie, że naczelny "Tygodnika Powszechnego" mówił tym razem jakoś tak bardziej... hmmm... konserwatywnie. W końcu uznałem, że to tylko takie moje "przesłyszenie" - ale po wszystkim znalazłem się przez chwilę w kręgu publiczności, i pewna pani przy akceptacji reszty towarzystwa rzekła po prostu: "Byliście przy stole bardzo zgodni... ale to chyba dlatego, że Ksiądz Adam jakby na inną nutę nadawał niż kiedyś". Ho, ho - pomyślałem - tempora mutantur et nos mutamur in illis!

Inna pani podeszła po prostu po to, by rzec słówko o nadawanym przez TVP Historia programie o lefebvrystach (o tym, w którym Robert Tekieli rozmawia z o. Salijem i ze mną). Powiedziała, że wiele się z tego programu dowiedziała o całej sprawie, a podany w trakcie rozmowy film z wypowiedziami księży z Econe podsunął jej myśl, że "być może ich gorliwość nie mogła się pomieścić na tle desakralizacji Kościoła na Zachodzie". Odpowiedziałem, że jeśli chodzi o Amerykę czy np. Niemcy trudno byłoby mi w jakikolwiek sposób osądzać ludzi, którzy lgnęli do Bractwa Św. Piusa X (nawet po katastrofie 1988). Bo tak jest: nie mam w sobie siły moralizatora perorującego o posłuszeństwie ludziom, którzy nie mieli czasami żadnej przyzwoicie odprawianej Mszy w diecezjalnym pobliżu. Inna sprawa to imperatyw zakończenia tego gorszącego rozłamu.

W końcu jeszcze jedno pocieszenie: przy kolacyjnym stole wypłynęła nagle sprawa Mszy "trydenckiej". Łodzianie mają już coniedzielną "starą Mszę": u św. Józefa, o 15,00. Mija właśnie dziesięć lat, jak byłem w tej sprawie u abp. Ziółka, który zresztą obiecywał załatwienie tej prośby pozytywnie... Wiele wody w Łódce upłynęło, wielu ludzi się tam starało - ale Msza nareszcie jest. Deo gratias!

Brak komentarzy: