Jeśli to prawda, co mi mówiono, to jest to już kolejna publiczna wypowiedź o. Kowalczyka a propos moich krytycznych opinii o obecnym stanie kościelności Towarzystwa Jezusowego: najpierw wpisał mi się do bloga, potem pisał też o mnie w felietonie w "W drodze", teraz wykład inauguracyjny Bobolanum... Miesiące mijają, a nie schodzę z myśli Ojca Prowincjała: wciąż jestem zagrożeniem dla dobrego imienia tego doskonale się mającego zakonu!
Mówiąc szczerze, miałem wrażenie, że te żale mogłyby trochę osłabnąć po moim blogowym wpisie podsumowującym Kongregację Generalną SJ: o ile mnie pamięć nie myli, przyjąłem tam postawę bona fides względem uczynionych w Radiu Watykańskim zapowiedzi o. Kowalczyka, że po audiencji u Benedykta XVI jezuici się na nowo zintegrowali w sentire cum Papa. Mnie się tamten wywiad na tyle spodobał, że postanowiłęm zawiesić swoje zastrzeżenia dotyczące świeżej przeszłości. No ale o. Kowalczyk żyje nadal wpisem blogowym nieco wcześniejszym. Wciąż go przetrawia.
Teraz więc Ojciec Prowincjał postanowił sobie trochę pożartować ze mnie, przypisując mi różne absurdalne motywy i poglądy, że sala miała uciechę - jak to na wykładzie inauguracyjnym wydziału teologicznego. Sam nigdy nie uprawiam konferansjerki na swych zajęciach uniwersyteckich - ale wiem, że niektórzy nie mogą się przed tym pohamować. Człowiek musi zrozumieć człowieka.
I tylko dziwi mnie jedno: że wciąż uganiając się za drzazgami moich felietonowych wypowiedzi sprzed miesięcy, Ojciec Prowincjał nie potyka się np. o te świeżutkie jak bułeczki wypowiedzi prasowe swoich współbraci (tak, już po ślubie szczególnego posłuszeństwa papieżowi), w których dystansują się od uroczystego nauczania Kościoła choćby w sprawie antykoncepcji, że o teologii pluralizmu religijnego już nie wspomnę. A może warto byłoby, tak zdzierając gardło w obronie "dobrego imienia jezuitów", zadbać o to dobre imię rzeczywiście - np. podyskutować teologicznie i publicznie ze swoim współbratem o. Prusakiem, gdy głosi, że antykoncepcja niejednemu pomaga? Chyba że Ojciec Prowincjał też tego zdania - wtedy dyskusja byłaby dość jałowa, to prawda...
Smutny znak naszych czasów: muskuły prężą się gdy chodzi o korporacyjną dumę - a kompletnie wiotczeją gdy chodzi o doktrynę. A więc jak to jest: o Towarzystwo chodzi - czy o to, co Jezusowe?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz