Na pustoszejącym peronie stacji Brwinów stała ludzką tajemnica. Stała i przeraźliwie krzyczała: "Tato, taaaatooo!" Tajemnica była chłopcem o nieokreślonym wieku, skrytym pod chorobliwym zapóźnieniem lub tylko zniekształceniem. Nad chłopcem-tajemnicą pochylał się ojciec o rysach jednego z najmniej powabnych bohaterów Sin City, ogólnym wyglądem stojący jednak jakby oczko wyżej od swego synka, lecz w ruchach zdradzający gwałtowne obyczaje. Po twarzy chłopca płynęły łzy i wyrywał się swemu zdenerwowanemu ojcu, nie chcąc usiąść w wózku, na który był już wyraźnie za duży. Obok stała matka, jakby na drugim planie - więc wszystko rozgrywało się między ojcem i synem, właśnie wewnątrz tego rozdzierającego "taaatoo!"
Przechodziliśmy wszyscy obok. Jakże naiwne i pompatyczne, nie do zniesienia byłoby w tej sytuacji powiedzenie, że każdy człowiek jest tajemnicą. Wystarczy mi dziś jedna krzycząca tajemnica, której nie da się zrozumieć bez Chrystusa. Nie mam się gdzie przed nią schować.
...
Taaaaaatooooo nasz, który jesteś w niebie, nikogo poza Tobą nie mamy nazywać ojcem.
1 komentarz:
przepiękny wpis, co jakiś czas sobie o nim myślę.
Pozdrawiam.
tonisia
Prześlij komentarz