Generalnie i zasadniczo wszyscy poddawaliśmy się tej reformatorskiej tresurze - bo i autorytet proboszcza działał, i poza tym miało się to poczucie, że to wszystko on wyczynia, aby Bóg był sprawniej uwielbiony... Co zresztą zrobić? Ale przyszedł dzień, kiedy czar prysł - przynajmniej dla mnie.
To było na pewno w 1987, już po wprowadzeniu nowego polskiego mszału ołtarzowego. Nasz proboszcz zarządził zmianę najbardziej dotkliwą: już nie mieliśmy podchodzić, jak dotąd, do balustradki, aby przyjąć Komunię na klęcząco - teraz obowiązywała "procesja", czyli po ludzku mówiąc: przyjmowanie Komunii w kolejce. Jak w kolejce, to na stojąco oczywiście. Wtedy to był jeszcze szok: przychodzi ksiądz i mówi, żeby już nie klękać ("można przyklęknąć wcześniej"), i że tak jest bardziej liturgicznie. Tak, że się czuło, że jak się nie klęka, to się przystępuje do jakiegoś lepszego świata!
Miałem kolegę, który mimo tych dyscyplinujących instrukcji podszedłszy do Komunii - uklęknął. Proboszcz odsunął się od niego nieco w bok i komunikował następnych. Jemu Komunii nie udzielił. Nikt już nie próbował iść w ślady nieszczęśnika - ja też nie, grzecznie podszedłem jak chciał Proboszcz, klękając po drodze.
Ale to mną wstrząsnęło. Po Mszy zaszedłem do zakrystii. Mówię grzecznie do Księdza Proboszcza: "Chciałem poprosić, abym mógł przyjmować Komunię na klęcząco". "Ach tak... Owszem, możesz. Tylko, wiesz, to będzie w najgorszym stylu takiej kościółkowej dewocji".
Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć - nigdy dotąd nie miałem takiej rozmowy z księdzem (księża, którzy mnie formowali na katechizacji i poza nią, uczyli mnie gestów adoracji i ostrzegali przed ich porzucaniem).
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć - bo przecież właśnie kilka dni wcześniej czytałem wszystkie te dokumenty kościelne o postawach przy przyjmowaniu Komunii: we wszystkich - rzymskich i polskich - podkreślano, że podstawowa jest pozycja klęcząca, a inne są jedynie dopuszczalne w określonych warunkach. Wiedziałem to dobrze przychodząc na tę rozmowę.
Przełknąłem ślinę i wydusiłem z siebie przez ściśnięte gadło: "Jednak dokumenty kościelne zalecają właśnie przyjmowanie Komunii na klęcząco... Ostatnio mówi o tym wyraźnie instrukcja Episkopatu Polski z marca tego roku". Nie chciałem się wdawać w harde dysputy teologiczno-liturgiczne - prosiłem o uznanie autorytetu, który był nie tylko ponad mną, ale i nawet ponad moim proboszczem.
Wtedy Proboszcz mnie zadziwił: powiedział mi po prostu, że "nie było takiego dokumentu". Powiedziałem mu jeszcze raz, o który tekst chodzi - i że musiał się z nim zetknąć, bo otrzymali go wszyscy proboszczowie w teczce kurialnej. "Nie było takiego dokumentu" - odpowiedział raz jeszcze, wbijając we mnie swe pewne spojrzenie.
Nie za bardzo byłem w stanie rozmawiać dalej - bo powiem szczerze, że nie potrafiłem sobie wyjaśnić całej tej sytuacji, której do dziś nie ośmielam się nazwać jak należy. Stałem ogłupialy i osłupiały. Usłyszałem jeszcze: "Czy ty nie widziałeś, jak Komunii udziela Papież w Rzymie? Ludzie podchodzą i przyjmują na stojąco. W telewizji to pokazywali".
Od tej pory już nic nie było jak dawniej.
4 komentarze:
Ze swojego życia dodam dwie sytuacje, które najbardziej mnie zszokowały.
Rok 2003 lub 2004, Warszawa kościół św. Jozafata na Powązkach (to jemu "podlega" narodowa nekropolia - tzw. Wojskowe Powązki). W czasie niedzielnej mszy dla dzieci i młodzieży proboszcz solidnie strofuje tych, którzy "zapominają", że znak pokoju przekazuje się poprzez skinienie głową - żadnego zamieszania, chodzenia, podawania rąk, żadnych słów. Jest i uzasadnienie - tak przecież chce Papież, pada więc nieuniknione oskarżenie: "mówią, że Papieża kochają, ale go nie słuchają".
Rok 2007, Warszawa, jedna z "przykościelnych" instytucji dla prowadzona przez świeckich dla świeckich. Osoba nią kierująca daje krótki wykład o wychowaniu w wierze katolickiej. Okazuje się, że do najważniejszych reguł należy to, by będąc zagranicą wśród tych, którzy przyjmują komunie na rękę nie wywyższać się i też przyjąć jak inni, a nie puszyć się, jacy to my Polacy jesteśmy inni. Trzeba pokory a nie pychy.
Pozostali uczestnicy spotkania przyjmują więc "naukę" w pokorze, choćby dlatego, że bardzo potrzebują dobrej opinii od prelegenta.
I tak to się sieje...
Ja natomiast pamietam zdarzenie z przelomu lat 70 i 80, a moze nieco wczesniejsze. Otoz w mojej warszawskiej, choc peryferyjnej parafii, pewien skadinad czcigodny mnich-rezydent (RIP) grzmial przez kilka niedziel, ze w czasie Mszy sw. tylko dwa znaki Krzyza nalezy czynic - na poczatku i na koncu. Prosze nie zegnac sie przy Komunii ani zadnej innej okazji. Wszak liturgia rzymska zawsze byla surowa i prosta (mowil to oczywiscie z pozycji Nowego Obrzadku). Byl to chyba pierwszy raz gdy zwatpilem, ze w sprawach liturgii mozna sie zawsze oprzec na duchowienstwie. A byl to mnich z czcigodnego klasztoru, ktory byl obarczony (jesli nie myle faktow) misja przygotowania polskiej edycji nowego mszalu. Dodac musze, ze obrzedy sprawowal godnie i pieknie.
O ironio, chodze teraz czesto do parafii melkickiej i jak sie domyslacie znakow krzyza liczyc nie musze...
Kyrie eleison.
"Where are all the happy catholic bloggers? "
M. Evangelista
Jak powiedział kiedyś nasz dobry przyjaciel z Francji: "Są w Kościele rachunki krzywd, motu proprio ich też nie przekreśli!"
Prześlij komentarz