Odpowiadając na mój post Cherlacy czy twardziele?, dotyczący faktycznie sposobu podporządkowania natury łasce, owner dał w zasadzie coś, co mógłbym nazwać klasycznym wykładem tej problematyki. Wykład ten nazwę klasycznie katolickim także w tym sensie, że rozpoznaję w nim prawdy, w które zawsze z Kościołem wierzyłem. Podstawowy zespół stwierdzeń ownera uważam jednak raczej za start niż za metę, raczej za konieczne światło niż oświetlony przedmiot. To nie jest zresztą wyrzut, bo przecież sam zaznaczyłem wątpliwość czy poruszone kwestie są rozwiązywalne w takim wyłącznie pryncypialnym dyskursie. Słusznie pisze owner, że rozwiązanie dokonuje się tu dzięki roztropności, a ta wyraża się w sądach konkretnych.
To rzekłszy, chciałbym jednak jeszcze coś sprecyzować, a coś sprostować. Po pierwsze, oczywiście chodziło mi raczej o obszar decyzji i życia pozostawiony bardziej pewnej swobodzie wolnej woli, a nie to, co opieczętowane (potencjalnie, w mocy Kościoła, lub także aktualnie, w prawej woli konsekrowanego) sakralnym "wyłączeniem ze zwykłego użycia". Inaczej mówiąc, nie chodziło mi o jakąś kolejną dyskusję na temat "nienaturalności" celibatu itp., ale właśnie o to, czy i jak łaska może dysfunkcjonować naturę - ciągnąc ją przy tym wyżej.
To prawda, że problem tak postawiony można bez trudu "załagodzić" tak jak zrobił to owner. Nie jestem jednak pewny, czy to jest właściwe rozwiązanie - rozwiązanie zawsze prawdziwe. Najprawdopodobniej wielu katolików przeżywa swoją wiarę przede wszystkim jako pokój wewnętrzny, a nawet coś w rodzaju "integracji", pełnej rozsądnego umiaru. Gdy jednak np. św. Jan od Krzyża pisze o usterkach w naturalnym funkcjonowaniu zmysłów wewnętrznych (np. pamięci czy wyobraźni) jako o typowych elementach procesu koniecznych oczyszczeń duszy, to właśnie dotyka tej sprawy, o którą mi chodzi. Są to usterki, które nie tylko znosi się dla Boga - ale które są przyjmowane jakby z wdzięcznością, jako uboczny skutek uświęcenia, spalającej obecności Boga. Zresztą cała "ciemna noc" jest przecież, z punktu widzenia natury, jednym wielkim ciągiem dysfunkcji i atrofii. Tylko w tym sensie mówiłem o "wrakach" itp.
Tu dotykamy naprawdę trudnej sprawy, ale owner przypominając klasykę katolicką wskazał jeden z centralnych tropów rozwiązania: udział w Męce. To tak oczywiste, że mogłoby nam tu nie przyjść na myśl tylko pod warunkiem, że męczeństwo traktujemy tylko w najściślejszych ramach trybunału kanonizacyjnego. Ale w swej szerszej istocie męczeństwo - czyli udział w Krzyżu - to jest zgoda - niekoniecznie bierna, czasem waleczna i czynna - na realne szkody, jakie poniesiemy w naszym życiu naturalnym, i to może tam, gdzie już coś jest naturalnie "przewidziane" lub zgoła "należy się" w porządku naturalnej sprawiedliwości czy zwykłego biegu rzeczy.
Może więc jest rzeczywiście tak - stawiajmy sobie tę kwestię otwarcie jak prawdę o nadchodzącej śmierci - że dla naszego dobra bezcenny i darmowy dar Łaski "kosztuje" każdego z nas jakieś naturalne dobro, jakąś małą śmierć? Łaska co prawda nie przychodzi nigdy po to, by zastępować naturę lub ją anihilować (jak np. sądził błędnie Herod obawiający się utraty władzy doczesnej z powodu przyjścia Króla Królów) - ale może jednak każdy Adam i każda Ewa otrzymuje ją wraz z pewnym "podatkiem" na rzecz bojaźni Bożej, z pewnym wewnętrznym żądaniem jakiejś "abstynencji" nie tylko od czegoś będącego złem po prostu?
To rzekłszy, chciałbym jednak jeszcze coś sprecyzować, a coś sprostować. Po pierwsze, oczywiście chodziło mi raczej o obszar decyzji i życia pozostawiony bardziej pewnej swobodzie wolnej woli, a nie to, co opieczętowane (potencjalnie, w mocy Kościoła, lub także aktualnie, w prawej woli konsekrowanego) sakralnym "wyłączeniem ze zwykłego użycia". Inaczej mówiąc, nie chodziło mi o jakąś kolejną dyskusję na temat "nienaturalności" celibatu itp., ale właśnie o to, czy i jak łaska może dysfunkcjonować naturę - ciągnąc ją przy tym wyżej.
To prawda, że problem tak postawiony można bez trudu "załagodzić" tak jak zrobił to owner. Nie jestem jednak pewny, czy to jest właściwe rozwiązanie - rozwiązanie zawsze prawdziwe. Najprawdopodobniej wielu katolików przeżywa swoją wiarę przede wszystkim jako pokój wewnętrzny, a nawet coś w rodzaju "integracji", pełnej rozsądnego umiaru. Gdy jednak np. św. Jan od Krzyża pisze o usterkach w naturalnym funkcjonowaniu zmysłów wewnętrznych (np. pamięci czy wyobraźni) jako o typowych elementach procesu koniecznych oczyszczeń duszy, to właśnie dotyka tej sprawy, o którą mi chodzi. Są to usterki, które nie tylko znosi się dla Boga - ale które są przyjmowane jakby z wdzięcznością, jako uboczny skutek uświęcenia, spalającej obecności Boga. Zresztą cała "ciemna noc" jest przecież, z punktu widzenia natury, jednym wielkim ciągiem dysfunkcji i atrofii. Tylko w tym sensie mówiłem o "wrakach" itp.
Tu dotykamy naprawdę trudnej sprawy, ale owner przypominając klasykę katolicką wskazał jeden z centralnych tropów rozwiązania: udział w Męce. To tak oczywiste, że mogłoby nam tu nie przyjść na myśl tylko pod warunkiem, że męczeństwo traktujemy tylko w najściślejszych ramach trybunału kanonizacyjnego. Ale w swej szerszej istocie męczeństwo - czyli udział w Krzyżu - to jest zgoda - niekoniecznie bierna, czasem waleczna i czynna - na realne szkody, jakie poniesiemy w naszym życiu naturalnym, i to może tam, gdzie już coś jest naturalnie "przewidziane" lub zgoła "należy się" w porządku naturalnej sprawiedliwości czy zwykłego biegu rzeczy.
Może więc jest rzeczywiście tak - stawiajmy sobie tę kwestię otwarcie jak prawdę o nadchodzącej śmierci - że dla naszego dobra bezcenny i darmowy dar Łaski "kosztuje" każdego z nas jakieś naturalne dobro, jakąś małą śmierć? Łaska co prawda nie przychodzi nigdy po to, by zastępować naturę lub ją anihilować (jak np. sądził błędnie Herod obawiający się utraty władzy doczesnej z powodu przyjścia Króla Królów) - ale może jednak każdy Adam i każda Ewa otrzymuje ją wraz z pewnym "podatkiem" na rzecz bojaźni Bożej, z pewnym wewnętrznym żądaniem jakiejś "abstynencji" nie tylko od czegoś będącego złem po prostu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz