wtorek, 19 lutego 2008

Spór marketingowców z antymarketingowcami

W Krakowie jest taki ksiądz, który mówi homilie z użyciem różnych chwytów marketingowych - a media od kilku dni opowiadają o tym w tonie sensacji. Już sobie wyobrażam kto się cieszy, a kto gorszy - ale nie zawsze pierwsi to liberałowie, a drudzy to tradycjonaliści. Bo np. bp Pieronek nie jest zadowolony.

A ja co bym powiedział? Najpierw to, że nie ma co się na dzień dobry gorszyć, chyba że się jest etatową ciotką-konserwatystką co ma za złe. Mnie różne wysiłki, aby dotrzeć do ludzi, najpierw ciekawią - a drażnią tylko te, których wynalazca zapomina, że jest tylko sługą Słowa. Z tym że Słowo mówi nie tylko słowami, a szokowało już nie raz, i dobrze. Kaznodzieje baroku i średniowiecza "nie takie rzeczy" wyprawiali w dobrej sprawie.

Trzeba tylko pamiętać, że czasem jest tylko krok od wzniosłości do śmieszności. Poza tym jest na pewno granica szoku, której w ramach liturgii przekraczać nie wolno nikomu, nigdy, nigdzie. Ale wymowne gesty są na pewno dobrym uzupełnieniem słowa.

I ostatnia sprawa: pewnie, że Ewangelia nie jest więźniem żywiołów tego świata - i tak jak nie jest zależna od przemyślności ludzkiego rozumu, tak jej moc nie wynika z siły użytej retoryki czy zastosowanego marketingu - ale z drugiej strony skoro Łaska nie usuwa natury, także marketing może być sługą Teologii. Wbrew pozorom mądry marketingowiec nie zrobi z Ewangelii proszku do prania - bo wie jak wielki skarb ma "sprzedać".

Ludzie, kupujcie, choć nie macie pieniędzy!


Brak komentarzy: