wtorek, 12 lutego 2008

Czy chrześcijaństwo jest jeszcze potrzebne?

W jednym z niedawnych wpisów wyraziłem opinię, że z Adamem Szostkiewiczem - moim partnerem w dyskusji u dominikanów - różnimy się samym rozumieniem dialogu. Teraz przeczytałem, w pewnym omówieniu przebiegu Areopagu na Freta, że stanowiska pana Adama i moje można by bez trudu pojednać. Bardzo by mnie to ucieszyło, ale jednak na razie nie jestem przekonany.

Z red. Szostkiewiczem spotykam się od lat tu i tam, dyskutujemy i wyrażamy odmienne stanowiska. Z tych lat zapamiętałem rzeczy zarówno zachęcające (np. bardzo samodzielne stanowisko ASz w sprawie Pasji Gibsona), jak i zniechęcające (np. przykrą próbę wmontowania mnie w szeregi krytyków Jana Pawła II, obok jakiegoś nieprzytomnego liberała). Czasem może to wygląda tak, jakby chodziło o napięcie między dwiema optykami ufundowanymi jednak na jednej podstawie. Jednak tego wspólnego fundamentu ja nie jestem pewien, i po prostu inaczej rekonstruuję bazę stanowisk, które prezentuje ASz na takich spotkaniach jak to na Freta. Tam pan Adam mówi do mnie np., że przecież jest jasne, iż i on jest za silną tożsamością chrześcijaństwa (co w domyśle ma znaczyć, że przeszkadza mu nie ta "tożsamość", lecz zbytnia "asertywność" czy niewczesna "żarliwość" w jej wyrażaniu). No i właśnie w tym rzecz, że dla mnie to - ta wspólna "tożsamość" - nie jest ani jasne ani oczywiste. Mówiąc wprost, ja wcale nie wiem o jaką "tożsamość" chrześcijaństwa chodzi Adamowi Szostkiewiczowi - a więc czy martwimy się istotowo o to samo chrześcijaństwo, tak jak na pewno nie mówimy o tym samym dialogu.

Skąd te moje znaki zapytania? Nie są to domysły inkwizytora ani wątpliwości poszukiwacza sprzeczności. Pan Adam sam sprecyzował swe stanowisko - nie na Freta czy w innym podobnym ośrodku, ale na łamach "ResPubliki Nowej", w długiej dyskusji redakcyjnej o Europie naszych marzeń (RN 3/2006, 7). Tam czytam:

[Adam Szostkiewicz:] Ta moja wymarzona Europa to Europa, w której odżywa chrześcijaństwo, ale jest chrześcijaństwem głęboko zsekularyzowanym. Wiadomo, że to miejsce chrześcijaństwa zajęła później ideologia praw człowieka, to jest jedna z możliwości. Wiadomo, że chrześcijaństwo - a głównie katolicyzm - przeszło długą drogę od Soboru Watykańskiego II, drogę, która jest drogą ekumeniczną. Moim zdaniem ostatecznym celem chrześcijaństwa jest to, by ono się zsekularyzowało. Tak chyba jest, że chrześcijaństwo naprawdę zwycięży wtedy, kiedy przeniknie do życia zbiorowości, do życia Europy bez tego szyldu religii. I to jest - moim zdaniem - prawdziwa, historyczna i kulturowa, rola chrześcijaństwa.

Andrzej Leder: To się już w dużym stopniu stało.

A.Sz.: Ten proces, przy różnych niesłusznych protestach, postępuje. Niesłusznych dlatego, że - tak mi się wydaje - prawdziwy cel chrześcijaństwa jest taki, żeby rozpuścić się w świecie, ale żeby zachować to, co chrześcijaństwo w świat - a przede wszystkim w kulturę europejską - wniosło.
Pamiętam te podane przez pana Adama zasadnicze definicje istoty i misji chrześcijaństwa - i mówiąc szczerze kompletnie mi one nie pasują do tego, co na Freta mówił o tożsamości, entuzjazmie religijnym (zrozumiałe jest w tym kontekście jedynie krytyczne podejście ASz do "niesłusznych protestów" Benedykta XVI). Nie wiem, czego się trzymać, ale jedno przynajmniej wiem dobrze: że to, co mówił p. Szostkiewicz w cytowanej wyżej dyskusji, jest istotnie różne od tego, co wiem o chrześcijaństwie z mojego katechizmu. To znaczy z katechizmu, który otrzymałem od Kościoła. Wydaje mi się, że rozumiem "desakralizacyjną" linię pojmowania chrześcijaństwa przez redaktora "Polityki" - i wiem, że nie z takim chrześcijaństwem wierzę w Kościół.

Z tego jednak wynikałoby, że pogodzić stanowisko moje i pana Adama nie będzie jednak łatwo. Z tej konstatacji korzyść jedynie taka, że wiadomo kto gdzie stoi.



Brak komentarzy: