sobota, 9 lutego 2008

O dialogu na Freta

Odbył się "Areopag na Freta", na temat dialogu. Jako panelista mówiłem w swojej cząstce dyskusji m.in. o tym, że Vaticanum II nie tworzy nowej epoki, także w dziejach uprawiania dialogu. Pod tym ostatnim względem jest niejednoznaczne: za przejaw spokojnego dialogu nie można uznać przecież ani wyciszenia mocno popieranego przez ojców soborowych projektu potępienia komunizmu, ani realizowania reformy liturgicznej; to były raczej przykłady oświeconego absolutyzmu ludzi umiejących używać środków nacisku i blokady.

Natomiast zarówno przed Soborem, jak i dziś aktualne jest wezwanie obecne w starym tekście Guardiniego, aby wewnątrz Kościoła dorozumiały się persony takie jak entuzjasta liturgii, uczony zafascynowany nową refleksją i duszpasterz prowadzący z powodzeniem popularne prace charytatywne i krzewiący ludowe formy pobożności. To jest zadanie także w Polsce (powiedziałem, że kilka lat temu wymieniłbym jako symbole tej rozmowy o. Kwietnia OP, ks. prof. Węcławskiego i kogoś z kręgu Radia Maryja - ale dziś jeden z tych symboli zrobił krok poza Kościół).

Mówiłem też o tym, jak łatwo się mówi o dialogu, a jak równocześnie nie potrafi się spełnić elementarnych reguł rzetelności tam gdzie rzeczywisty uważny dialog jest niezbędny (przykład abp. Gocłowskiego miotającego anatemy na lefebvrystów akurat w Tygodniu modlitw o jedność i akurat w dniu gdy Rzym przypomniał, że to nie są schizmatycy). W związku z tym przypomnienie anegdoty z Golemana Inteligencji społecznej - o skądinąd okrutnym eksperymencie na księżach: kazano im się przygotowywać kolejno do kazania o miłosiernym Samarytaninie, a potem wzywano na salę, aby powiedzieli swoje kazanie - niemal żaden w tej drodze korytarzem nie zatrzymał się przy głośno wzywającym pomocy leżącym człowieku; głównie dlatego, że mówiono im, iż są już spóźnieni i wszyscy czekają. Jak widać, "wszyscy" to ktoś ważniejszy niż leżący człowiek - no a obchody ekumeniczne to coś ważniejszego niż garstka "schizmatyków" we własnej diecezji.

Potem sporo zasadniczych różnic zdań z Adamem Szostkiewiczem, ale to akurat nie zaskakuje. Nawet w pojmowaniu dialogu się różnimy: pan Adam uważa, że jest to bezinteresowne bycie ze sobą - a ja, że wspólne szukanie jedynej nagrody, prawdy, która zmienia życie.

Pan Adam wyraźnie i otwarcie rozgoryczony linią Ojca Świętego, zapowiada, że jeśli dalej będzie on budował taką "asertywnośc" katolików, to cały Sobór będzie na nic i będzie źle. Spodziewa się, że niedługo będzie sobór następny, "bo wyrosło nam pokolenie, które soboru nie pamięta". Wszystko to skojarzyło mi, zupełnie niewłaściwie, zmartwienie pewnego księdza kanonika z powieści Bruce'a Marshalla, że jak tak dalej pójdzie, to będzie albo koniec świata, albo unia kościołów schizmatyckich.

Brak komentarzy: