sobota, 16 lutego 2008

Łaska posiadania księży

Wczoraj mieliśmy Ewangelię o owym nieboraku przykutym od lat do łoża choroby, który nie mógł na czas zejść do cudownej sadzawki, bo nie miał mu kto pomóc. "Nie mam człowieka" - tak się żalił Panu Jezusowi, więc On po prostu go uzdrowił bez pośrednictwa Betsajdy. A więc i ten chory znalazł "człowieka", ale już nie musiał zstępować do sadzawki.

A dziś kończą się wiosenne (he, he) Suche Dni, skoncentrowane na modlitwie i ofierze za nowowyświęcanych kapłanów. Myślę, że księża, czyli zwielokrotnione obecności Chrystusa, to są dla nas, nieboraków przykutych do swych usterek - ci "ludzie", albo raczej każdy z nich jest tym "człowiekiem", którego tak brakowało. Bez takiego człowieka "ani rusz". Tylko że oni są równocześnie jak ten anioł, który poruszał wodami sadzawki, że leczyła. Kapłani jak ich, nasz Arcykapłan: prawdziwy Człowiek i prawdziwy Posłaniec-Angelos (Ten sam, co wymieniany w Kanonie, który zanosi Ofiarę na ołtarz w niebie).

Niechby byli nasi księża tacy właśnie: ludzcy w obejściu, a anielscy w swym nadprzyrodzonym urzędzie.

Myślę dziś o tych wielu różnych księżach, którzy wpłynęli na moje życie. Niektórzy należeli do tych ludzi, którzy mieli na mnie wpływ największy i najbardziej decydujący - a więc życiowo ogromnie dużo im zawdzięczam. To chyba norma w każdym społeczeństwie katolickim. Dzięki Bogu, że w różnych ważnych momentach "miałem człowieka". A "człowiek" ten miał różne twarze - krotochwilny był lub nieco paternalistyczny, przenikliwy znawca dusz lub administrator trzód, "mistrz dzieł Bożych" lub szukający uparcie dotarcia do dusz didżej Bożych natchnień, znawca misteriów lub strażnik najeżdżający siedziby diabelskiego mętu. Staruszek siwiutki w drewnianym kościółku lub mocarny piłkarz gotowy na podbój punktowców Ursynowa lub zaśniedziałych parafij. Tak jak zawsze rozmaity jest "człowiek".

No i wewnątrz tego "człowieka" uświęcony tam "anioł". Zawsze, zawsze, zawsze są wokół nas tysiące "sadzawek", gdzie któryś kapłański "anioł" wzbudza wody uleczenia. Pamiętacie tę ulgę odkładania na bok własnego "łoża" po odejściu od konfesjonału z Bożym rozgrzeszeniem? Albo gdy w wodach chrztu obmywane było dziecko? Albo gdy potężny wir mszalnej Ofiary obmywał nasze twarde serca kolejnymi, falowymi przypływami? "Anioł", w którego twarz się nie wpatrywałem, gdy prowadził nas na spotkanie Pana.

To "człowiek" i "anioł" sprawia, łypiąc swymi dwoma różnymi oczyma. Jedno z tych oczu patrzyło mądrze lub tępo, przenikliwie lub obojętnie, wesoło lub surowo - a drugie mrużyło się w Pańskich słowach: Już nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało.

Dzięki Bogu za łaskę księży.



Brak komentarzy: