Zostałem bardzo uprzejmie zaproszony do udziału w Tygodniu Eklezjologicznym na KULu (w kwietniu br.) - do stołu panelowego na temat Vaticanum II i liturgii. Nie wiem jaki będzie szerszy kontekst, ale wprowadzenie tematu liturgii trydenckiej (o tym mam mówić) do programu tego Tygodnia to jednak oznaka kształtującej się normalności. Oby tak dalej, z tradycją łacińską już nie jako ciekawostką, ale jako normalnym elementem życia liturgicznego i duchowego w Kościele w Polsce.
To nie znaczy, że ta normalność kształtuje się bez niepotrzebnych trudności. Czasem słyszę, jak tu i tam jakiś biskup czy ekspert powiada, że "u nas nie ma zainteresowania Mszą trydencką". Wiem, jak często takie deklaracje są efektem nie tyle dobrej diagnozy sytuacji, ile pewnej umysłowej bariery ich autorów, którzy dosłownie "nie widzą problemu". Nie widzą, i już!
A ja co jakiś czas odbieram telefony i mejle, które świadczą dobrze o tym, jakie kłody rzuca się czasem pod nogi zwykłym ludziom, którzy chcieliby - najzwyczajniej w świecie - chodzić na "starą Mszę". Oto jeden z takich listów:
To oczywiście nie jest ten słynny przypadek abp. Gocłowskiego, który od dawna nie jest w stanie zadbać o odprawianie Mszy trydenckiej, za to gromi lefebvrystów. Tutaj to wygląda inaczej: zwykli ludzie, zwykła prośba - i kompletny brak chęci i wiedzy u tych, którym zlecono duszpasterstwo. Nawet sił im nie starczyło, żeby przeczytać dokument Benedykta XVI (wygląda na to, że wiedzą o nim tyle, ile było w telewizji). Teraz rozkładają ręce i... No cóż, taki właśnie ma być koniec tej sprawy w tej i tej i jeszcze innej parafii.
Gdy następnym razem usłyszę, że "nie było chętnych do udziału w tej liturgii", dopowiem: chyba księży?
Ale i to nie jest dla mnie pewne. Jeszcze pamiętam przypadek księdza z zachodniej Polski, który zaraz po ogłoszeniu motu proprio odprawił starą Mszę u siebie w parafii - no i zaraz miał telefon z kurii: "co tam się u was wyrabia? przecież ksiądz arcybiskup wyznaczył już kogo innego do odprawiania tej Mszy!" I zaraz mi się przypomina dwóch następnych księży z podobnymi historiami, z miast w różnych stronach Polski. Chcieli, próbowali - ale powiedziano im: a co, tyle wolnego czasu macie?
Tyle wysiłku, żeby na końcu można było powiedzieć: nie ma chętnych.
To nie znaczy, że ta normalność kształtuje się bez niepotrzebnych trudności. Czasem słyszę, jak tu i tam jakiś biskup czy ekspert powiada, że "u nas nie ma zainteresowania Mszą trydencką". Wiem, jak często takie deklaracje są efektem nie tyle dobrej diagnozy sytuacji, ile pewnej umysłowej bariery ich autorów, którzy dosłownie "nie widzą problemu". Nie widzą, i już!
A ja co jakiś czas odbieram telefony i mejle, które świadczą dobrze o tym, jakie kłody rzuca się czasem pod nogi zwykłym ludziom, którzy chcieliby - najzwyczajniej w świecie - chodzić na "starą Mszę". Oto jeden z takich listów:
Drogi Panie Redaktorze!
Nazywam się XXXXXXXXXXX, mam 42 lata i piszę do Pana z XXXXXXXXX z prośbą o pomoc.
Jest nas tu ponad 10 osobowa grupa ludzi, ceniących sobie szczególnie Mszę Świętą Trydencką i pragnących w takiej Mszy uczestniczyć. Myślimy, że gdyby takie Msze się odbywały, chętnych z czasem jeszcze by przybyło.
Mąż, córka i ja uczestniczyliśmy już w kilku takich Mszach w Lublinie, w kościele pw. Św. Ducha. Cóż, kiedy najstarszy w XXXXXXXXXX ksiądz - proboszcz największej xxxxxxxxx parafii, który odprawaiał jeszcze w młodości takie Msze i nieźle je pamięta (przy nas cytował fragmenty z pamięci), nie chce zgodzić się na ich odprawianie na naszą prośbę. Co więcej - nie widzi w tym większego sensu. Uważa, że obecne Msze są równie dobre i nie ma sensu, by przywracać to, co stare. Uważa, że decyzja Ojca Świętego Benedykta XVI jest ukłonem w stronę Lefevrystów i właściwie tylko ich dotyczy, a nie zwykłych parafian. Ten ksiądz mówił nam jeszcze, że w xxxxxxxx, z polecenia biskupa xxxxxxxxxxx, odprawiano Mszę Trydencką, i że była to próba nieudana.
Proszę nam doradzić, co jeszcze możemy w tej sprawie zrobić? Bylibyśmy bardzo wdzięczni...
Dziekan naszego dekanatu powiedział nam również, że jedynym księdzem w naszej okolicy, który mógłby rzeczywiście taką Mszę odprawić, jest ksiądz prałat xxxxxxxxxx - ten właśnie, który nam odmówił. Nikt inny by nie potrafił. Dodał, że on sam zna tylko ministranturę, ale jest to tak trudna Msza, że widzi to wszystko bardzo pesymistycznie.
Przyszła nam jeszcze myśl, aby zaprosić do naszego miasta któregoś z księży z terenu Polski, który już taką Mszę odprawia, aby odprawił ja u nas choćby raz na 2-3 miesiące. Grupa chętnych mogłaby wtedy wzrosnąć i być może byłyby większe szanse przekonania ks. xxxxxxxx do odprawiania Mszy Trydenckiej.
Nie wiemy jednak czy byłby to dobry pomysł i z kim ewentualnie moglibyśmy się skontaktować w tej sprawie.
Serdecznie prosimy o jakąś pomoc i dołączamy pozdrowienia
To oczywiście nie jest ten słynny przypadek abp. Gocłowskiego, który od dawna nie jest w stanie zadbać o odprawianie Mszy trydenckiej, za to gromi lefebvrystów. Tutaj to wygląda inaczej: zwykli ludzie, zwykła prośba - i kompletny brak chęci i wiedzy u tych, którym zlecono duszpasterstwo. Nawet sił im nie starczyło, żeby przeczytać dokument Benedykta XVI (wygląda na to, że wiedzą o nim tyle, ile było w telewizji). Teraz rozkładają ręce i... No cóż, taki właśnie ma być koniec tej sprawy w tej i tej i jeszcze innej parafii.
Gdy następnym razem usłyszę, że "nie było chętnych do udziału w tej liturgii", dopowiem: chyba księży?
Ale i to nie jest dla mnie pewne. Jeszcze pamiętam przypadek księdza z zachodniej Polski, który zaraz po ogłoszeniu motu proprio odprawił starą Mszę u siebie w parafii - no i zaraz miał telefon z kurii: "co tam się u was wyrabia? przecież ksiądz arcybiskup wyznaczył już kogo innego do odprawiania tej Mszy!" I zaraz mi się przypomina dwóch następnych księży z podobnymi historiami, z miast w różnych stronach Polski. Chcieli, próbowali - ale powiedziano im: a co, tyle wolnego czasu macie?
Tyle wysiłku, żeby na końcu można było powiedzieć: nie ma chętnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz