Od dawien dawna używam określenia "współpraca z Łaską". W latach 80. pachniało mi ono teologią podkreślającą po prostu dyskretne lecz realne współdziałanie natury i nadprzyrodzoności (co już było odkryciem w czasach kiedy w ascetyce i mistyce królowały czytanki z o. de Mello SJ albo ubogie formy duszpasterstwa bez misterium).
Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, że to wyrażenie jest wymarzonym wehikułem pewnego kontrowersyjnego stanowiska teologicznego (a w każdym razie nadaje się do tego świetnie). Pasuje mianowicie do molinizmu, czyli jezuickiej teologii uczynku i zasługi, powstałej w końcu XVI w. Moliniści właśnie tymi słowami się posłużyli: w każdym działaniu ludzkim Bóg i człowiek "współpracują", jak dwóch ciągnących barkę. Taki pomysł bardzo rozsierdził tomistów, dominikanów, a efektem tego były wieloletnie debaty w obecności kolejnych papieży (tzw. Kongregacje De auxiliis). Tomiści zyskali poparcie dla swoich zastrzeżeń, ale ostatecznie Rzym nie potępił uroczyście molinizmu, co pozwoliło mu się dalej szerzyć. Trochę jak z innymi kontrowersyjnymi jezuitami (których wyciszano, ale nie do końca).
Dziś tamte spory wydają się egzotycznie subtelne, ale to po części złudzenie wynikające z tego, że nie zawsze chwytamy ich istotę. Tomiści bronili, w tym przypadku razem z Augustynem, prerogatyw Boga wszechmocnego, który jest stwórcą także naturalnej zdolności człowieka do działania, a więc każdy uczynek ludzki poprzedza swoim aktem przygotowania (tomiści mówili po łacinie: praemotio physica). Obie strony dotykały spraw wielkich i stąpały po cienkim lodzie możliwych nieporozumień, a Stolica Apostolska, ta potrydencka, wykazywała się przez lata ogromną delikatnością i nieskłonnością do potępień nawet ułomnych tez.
Mamy inne czasy, inny też poziom herezji, ale przeniesione z innej epoki pojęcie techniczne "współpracy z Łaską" unosi woń ludzkiej dociekliwości na drogach, którymi Pan pociąga nas ku Sobie.
Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, że to wyrażenie jest wymarzonym wehikułem pewnego kontrowersyjnego stanowiska teologicznego (a w każdym razie nadaje się do tego świetnie). Pasuje mianowicie do molinizmu, czyli jezuickiej teologii uczynku i zasługi, powstałej w końcu XVI w. Moliniści właśnie tymi słowami się posłużyli: w każdym działaniu ludzkim Bóg i człowiek "współpracują", jak dwóch ciągnących barkę. Taki pomysł bardzo rozsierdził tomistów, dominikanów, a efektem tego były wieloletnie debaty w obecności kolejnych papieży (tzw. Kongregacje De auxiliis). Tomiści zyskali poparcie dla swoich zastrzeżeń, ale ostatecznie Rzym nie potępił uroczyście molinizmu, co pozwoliło mu się dalej szerzyć. Trochę jak z innymi kontrowersyjnymi jezuitami (których wyciszano, ale nie do końca).
Dziś tamte spory wydają się egzotycznie subtelne, ale to po części złudzenie wynikające z tego, że nie zawsze chwytamy ich istotę. Tomiści bronili, w tym przypadku razem z Augustynem, prerogatyw Boga wszechmocnego, który jest stwórcą także naturalnej zdolności człowieka do działania, a więc każdy uczynek ludzki poprzedza swoim aktem przygotowania (tomiści mówili po łacinie: praemotio physica). Obie strony dotykały spraw wielkich i stąpały po cienkim lodzie możliwych nieporozumień, a Stolica Apostolska, ta potrydencka, wykazywała się przez lata ogromną delikatnością i nieskłonnością do potępień nawet ułomnych tez.
Mamy inne czasy, inny też poziom herezji, ale przeniesione z innej epoki pojęcie techniczne "współpracy z Łaską" unosi woń ludzkiej dociekliwości na drogach, którymi Pan pociąga nas ku Sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz