Dzisiaj zmarł ojciec Gerard Calvet, benedyktyn i reverendissimus domnus z Opactwa św. Magdaleny z Le Barroux - założyciel i wieloletni opat tej wspólnoty, założonej tylko i wyłącznie po to, by można było kontynuować obserwancję benedyktyńską zgodnie z Regułą, w stylu dawnego klasztoru En Calcat i w duchu tradycji łacińskiej.
Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie. Et lux perpetua luceat ei.
Miałem szczęście go poznać osobiście - i to w Fontgombault, na sali obrad pod przewodnictwem kard. Ratzingera. Wręczyłem mu egzemplarz naszego polskiego wydania jego książki Jutro Chrześcijaństwa. Tamże pisałem o Dom Gerardzie w posłowiu.
To prawie równoczesne spotkanie książki i autora było szczęśliwym wydarzeniem - bo dawało kontakt równocześnie z dwiema warstwami osobowości tego jednego człowieka. W Jutrze jest to energiczny polemista, chętnie wznoszący sztandar i - by powiedzieć językiem Tomaszowej definicji politycznych obowiązków duchowieństwa - zagrzewający do walki tych, którzy wojują w obronie Christianitas. Dom Gerard nikogo tam specjalnie nie oszczędza, i takim gorącym duchem przecież pozostał - stąd też jego zdolność zgromadzenia wokół siebie w najtrudniejszych warunkach izolacji i wykluczeń grupki młodych zapaleńców, za murami wznoszonego klasztoru i poza nimi (ileż różnych środowisk świeckich zainspirowało Le Barroux!) - ale także i starych "wilków-samotników", jak Thibon czy Madiran. A jednak w tej samej książce jest też cudowny rozdział o benedyktynach i o mniszym pax. I wydaje się, że opat Gerard wraz z upływem lat coraz lepiej wczuwał się w to, co tak pięknie wtedy opisał, a jego klasztor stawał się też "narzędziem pokoju", pozostając przecież zarzewiem odbudowy katolickiej duchowości i liturgii. Ten klasztor nadal nawraca.
Umarł na serce nagle, choć od lat rozmaicie słabował. Domyślam się, że to była dobra śmierć - i szczęśliwe odejście ze świata, który dał już Dom Gerardowi i to, co miał gorzkiego dla wiernego syna Kościoła, i to co miał błogosławionego dla mnicha szukającego Boga także w pięknie. Po drugiej stronie nie będzie już goryczy, za to błogosławieństwo trwa.
Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie. Et lux perpetua luceat ei.
Miałem szczęście go poznać osobiście - i to w Fontgombault, na sali obrad pod przewodnictwem kard. Ratzingera. Wręczyłem mu egzemplarz naszego polskiego wydania jego książki Jutro Chrześcijaństwa. Tamże pisałem o Dom Gerardzie w posłowiu.
To prawie równoczesne spotkanie książki i autora było szczęśliwym wydarzeniem - bo dawało kontakt równocześnie z dwiema warstwami osobowości tego jednego człowieka. W Jutrze jest to energiczny polemista, chętnie wznoszący sztandar i - by powiedzieć językiem Tomaszowej definicji politycznych obowiązków duchowieństwa - zagrzewający do walki tych, którzy wojują w obronie Christianitas. Dom Gerard nikogo tam specjalnie nie oszczędza, i takim gorącym duchem przecież pozostał - stąd też jego zdolność zgromadzenia wokół siebie w najtrudniejszych warunkach izolacji i wykluczeń grupki młodych zapaleńców, za murami wznoszonego klasztoru i poza nimi (ileż różnych środowisk świeckich zainspirowało Le Barroux!) - ale także i starych "wilków-samotników", jak Thibon czy Madiran. A jednak w tej samej książce jest też cudowny rozdział o benedyktynach i o mniszym pax. I wydaje się, że opat Gerard wraz z upływem lat coraz lepiej wczuwał się w to, co tak pięknie wtedy opisał, a jego klasztor stawał się też "narzędziem pokoju", pozostając przecież zarzewiem odbudowy katolickiej duchowości i liturgii. Ten klasztor nadal nawraca.
Umarł na serce nagle, choć od lat rozmaicie słabował. Domyślam się, że to była dobra śmierć - i szczęśliwe odejście ze świata, który dał już Dom Gerardowi i to, co miał gorzkiego dla wiernego syna Kościoła, i to co miał błogosławionego dla mnicha szukającego Boga także w pięknie. Po drugiej stronie nie będzie już goryczy, za to błogosławieństwo trwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz